środa, 27 grudnia 2017

Powigilijna frustracja


Wpadłam do domu, jak bomba. Było już po 19. Przygotowania miały się ku końcowi. Kawałki karpia leżały upieczone na podłużnym talerzu.Wszystko byłoby tak, jak w każdym domu.Tylko, że...

czwartek, 21 grudnia 2017

I kto to wszystko posprząta?

Czy jest jeszcze ktoś w tym szacownym gronie, kto nie posprzątał swojego mieszkania? 
Wszyscy już mają błysk, że można się przeglądać? 
Zazdroszczę ;)

niedziela, 17 grudnia 2017

poniedziałek, 11 grudnia 2017

Totalna niekompetencja!

- Ręce opadają – powiedziała do mnie Młoda.
- Co się stało? – po jej minie widziałam, że coś jest nie tak.

niedziela, 10 grudnia 2017

Wydmuszka - 28.11.2017

Mój mąż powiedział, że ONA przypomina mu bohatera z filmu „Dzień świra”.
Coś w tym jest – siedem razy w tę stronę, siedem w tamtą i ani grama więcej, o dokładnie jednej i tej samej porze. Tu nie ma miejsca na spontaniczność.
Ja myślę, że można by ją zidentyfikować jako Królową Śniegu.
Bo trzeba być bez serca, żeby….
 

Nigdy bym nie pomyślała, że znów się spotkamy - 26.11.2017

Wszyscy się zmieniamy.
W naszych rysach odciskają znak minione czasy.


Urodzić to nie wszystko - 19.11.2017

Znów jesteśmy bez pracy.
Kolejny raz.
Współodczuwam, więc choć naprawdę to nie mnie podziękowano, czuję jakbym to ja została bez środków do życia.

Miłość bez granic - "kocham cię, draniu...." - 1.11.2017

W zasadzie nie narzekam na swój los.
Przywykłem, że żyję tak, a nie inaczej.
Nie da się żałować z powodu tego, czego się nie zna.

Po drugiej stronie lady - 27.10.2017

Do pewnego sklepu wchodzi klient.
Jest zdecydowany zakupić pewną rzecz.
Na propozycję ekspedientki, która poleca mu zakup analogicznego produktu, ale zagranicznej marki on reaguje:

Czy pani na pewno musi to kupić? - 20.10.2017

Niby ją lubię.
Zawsze pogadamy o tym i o owym.
Ale….

A kuku czyli "z czym pani przyszła"? - 11.10.2017

Ta placówka mnie bawi i zadziwiać nie przestanie.
Już w czasie pierwszej wizyty musiałam wysłuchać litanię narzekań pani doktor, „z czym ja w ogóle przychodzę”…

Optymistów ze świecą szukać - 3.10.2017


Nie wiem, czy lubię to miejsce.
Wolałabym tu nie bywać. Za każdym razem czuję się, jak niepożądany gość.
Brzydota pomieszczeń odstrasza.
Dobrze, że to nie w moim mieście…
 

Ciągle pada... - 24.09.2017


Wahania pogodowe powoli stają się normą - jak się rozpada, to potrafi tak rzęsiście, że woda stoi w polach, a w newralgicznych miejscach ogłasza się alarm przeciwpowodziowy.  Jak zacznie prażyć, to tak mocno, że wszyscy narzekają, iż w takich temperaturach nie da się funkcjonować.

Pamiętam lipiec tego roku. Burza, silna ulewa....
Rano wstałam i uwieczniłam na zdjęciach efekt działania natury.




Pomimo zawirowań pogodowych, lato było gorące.
Zeszłego roku susza spowodowała zanik grzybni. Grzybów na lekarstwo...
- Czy teraz będzie analogicznie i nie znajdziemy grzybów? - myślałam, jadąc skoro świt autobusem pełnym grzybiarzy w miejsce, o którym kiedyś napisałam post.
Siąpiło. Przygotowałam się na to - w plecaku znajdował się przeciwdeszczowy płaszcz.

Grzyby....ależ tak, były!
Na szczęście dla nas, grzybiarzy.
Las przywitał nas z otwartymi ramionami (czy nie powinnam napisać "konarami"? ;) )





A grzyby...
Zobaczcie sami :)




Piękne są, prawda?
Nawet te trujące. Pokusiłam się o sfotografowanie jednego z nich. Deszcz rozgościł się kroplami w jego kapeluszu.



A czy tu ktoś porwał grzybiarkę?
Nie...
Żeby móc robić zdjęcia, trzeba było dostać się do plecaka i wyciągnąć telefon.



Grzybów było w bród. Najwięcej maleńkich, które dopiero co rosną, ciesząc oczy grzybiarzy.
Pojadę znów za kilka dni i na pewno je znajdę - dorosłe, okazałe, nadgryzione przez żarłoczne ślimaki. A póki co, cieszę się tym, co mam :)



Tu grzybek, tam grzybek. Nazbierało się tego trochę. Szkoda, że wszystko skąpane w deszczu, w którym i ja skąpać się musiałam ;)

W domu trzeba to wszystko przetworzyć.
Bagatela. Zajęło mi to "jedyne" cztery godziny.



Następnym razem grzyby suszyć będę w profesjonalnej suszarce.
Szkoda, że wcześniej nie pomyślałam, że można by ją w końcu kupić...



A tymczasem pada i pada.
Nawet w moim ogrodzie zaczynają rosnąć grzyby...





Uwielbiam chodzić po lesie, a że czasem grzyby się chowają?
Cóż... prawa natury :)
Ciekawa jestem, czy podzielacie moją pasję zbierania grzybów.

*                           *                          *

 I jeszcze nut miłosnych kilka na te jesienne dni.
Bo ja marzycielką jestem.
I nic we mnie tego nie zabije.
Nawet dżdżysta pora ;)

https://www.youtube.com/watch?v=W5j3bSprL1k

Zakochałam się - 18.09.2017

Jeśli można zakochać się od pierwszego wejrzenia, to tak właśnie było.
Zaczęło się od jednego zdjęcia, które wypatrzyłam w necie.
I wpadłam.
W to zauroczenie.




Każdy ma inne wymagania co do miłości.
Mnie wystarczył błękit nad głową, zapach przekwitłej lawendy i aromat wydzielany przez drzewa pinii, które gięły się w pokłonach przed ciepłymi wiatrami. A wszystko to przeplecione aromatem ziół, które ktoś posadził w tej czerwonej ziemi.
Zadziwiające! Po deszczu wszystko pachniało…magą.
Magia zapachów! Nie do uwierzenia, że wciągając powietrze inhalujemy nie tylko płuca, ale też zmysły.

 


 


Gdybym miała wybrać miejsce, w którym chciałabym dożyć późnej starości, byłoby to właśnie TO.
Niespieszne, leniwe, spokojne miasteczko, w którym życie toczyło się zupełnie innym rytmem, do którego my, Polacy, jesteśmy przyzwyczajeni.
Roześmiani mężczyźni, spotykający się przy promenadzie, gdzie zacumowano ich żaglówki.
Kobiety plotkujące ze sobą we wnękach domów, gdzie handluje się tym, co najcenniejsze na tej wyspie – lawendą.
Tu nikt się nie spieszy.
Wszyscy mają czas.
I rozmawiają ze sobą, ciesząc się życiem.
Nie do uwierzenia!





 Vrboska

Zapamiętałam wszystko.
Miejsca, które zwiedziliśmy, dziwiąc się, że tu inna kultura, zaklęta najczęściej w skałach, z których buduje się mury.








Jelsa i Stari Grad





Twierdza w Hvarze

Już zawsze zmysły będą pamiętać odgłos wydawany przez świerszcze, przebijający hałasem wszystkie inne dźwięki, a po zejściu z brzegu wychylający się spoza zieleni pinii błękit morza i odcinające się nań bielą statki.
Z wyspą będzie mi się kojarzyć czas, gdy niespodziewanie trzask piorunów, zburzył nocną ciszę.
I ciepły wiatr, który gładził  nagie ciało…



Vrboska

- Raj. Tak mógłby wyglądać raj – rzekłam przeciągając się na kocu.
- Zgadzam się – odparł mąż.
Promienie słońca muskały nasze ciała, wiatr owiewał skórę. Nieopodal miejsca, w którym leżeliśmy, przeszła z dwoma dużymi psami wysoka naga kobieta.
Poniżej, na dolnej partii skał, jakaś kobieta próbowała skłonić swego wielkiego pupila do wejścia do morza. Jej mąż już pływał. Udało się – wielki kudłacz płynnie poruszał się w wodzie.

W tej okolicy zauważyliśmy dużo psów.
I dużo do nich miłości.  
Jak w raju.
Idealnie.
Nawet w sympatii do ludzi i zwierząt.




Z oddali podglądaliśmy życie toczące się na campie. Wszystko jak w zwolnionym tempie – kobiety przechadzające się między autami i mężczyźni, którzy nie wstydzili się własnych ciał: za niskich, za grubych, za starych. Nikt nie robił problemu z nagości, traktując ciało jako pochwałę człowieczeństwa.
Ten świat mógłby być idealnym, gdyby nie fakt, że wszyscy przybyli tu tylko na wypoczynek, wyhamowanie w codziennych działaniach. Tego oczekiwali i to dostali na tej rajskiej wyspie…






Patrzę na zdjęcie męża.
Sucuraj.
Start do powrotu do domu.




On nie wie, że pstryknęłam mu zdjęcie właśnie wtedy, gdy z nostalgią spoglądał na wodę, już tęskniąc za tą ziemią, która ukazała nam się rajem. Wyłapałam chwilę smutku, z którego on sam dopiero zdał sobie sprawę wtedy, gdy pokazałam mu tamto ujęcie.




Pożegnanie z Sucurajem


Na horyzoncie Drvenik

Ja też będę tęsknić za tą ziemią.
I tylko lawenda pachnieć mi będzie.
Z Lawendowej Wyspy.



Mierzyć się z potworem... - 4.09.2017

Poranek.
Jakich wiele.
Tylko czyjeś życie zmienić się miało.


Zegar tykał niemiłosiernie.
Gonił nas czas. Niewyspane stawiłyśmy się u celu.
A tu nic nie tknięte.
Rozumiałam. Trudno było opuszczać miejsce, w którym trzeba było zostawić mnóstwo przeżyć.


Zakasałam rękawy.
Młoda też.
Znikało życie kobiety w czeluściach kartonów.


Nie dziwię się, że poruszała się niczym w malignie.
Trudno było jej się pogodzić:
ze śmiercią,
ze zmianami,
z przeprowadzką.
Rozumiałam to.


Na nowym mieszkaniu alarm!
Niecierpliwy właściciel.
Stawiała kroki. Niespiesznie. Po lekach spowolniona.
- Jak ona da rady?! – myślałam – Zmierzyć się z tym wszystkim….
- Chodź szybciej, nie będzie czekać – rzuciłam.
- Idę – rzekła, poruszając się wciąż ślimaczym tempem.


Mieszkanie było dużo mniejsze i droższe, ale jaśniejsze.
Klitka.
Jak w hotelu.
Jednak przyjemnie zaglądało tu słońce.
Mam nadzieję, że słońce polubi właścicielkę, a ona rozjaśni się choć na chwilę.
Jest taka poważna!
Dotarło do niej to, co się dzieje…
Do nas wszystkich.
Już dawno.


Załatwiłyśmy.
Podpisała werdykt.
Trzeba było wracać.
Przed mieszkaniem tumult – nie spakowane pół życia!
A tu trzeba się spieszyć, nie bacząc na smutek – policja może nałożyć mandat na życzliwego, który przyjechał samochodem, by pomóc.

https://www.youtube.com/watch?v=OmLNs6zQIHo

               *                     *                    *

Minęło prawie pół miesiąca.
Rozumiem tamten smutek.
I modlę się, by jej się udało.
Nałogi są jak rak – trudno się od niego uwolnić.
Mam nadzieję, że jej się uda.





Pamiętacie saturator? - 22.08.2017

W pewnym markecie kupiłam wędlinę. Nieeeee. Nie o mięsiwie rzecz będzie.
Zaintrygował mnie fakt odniesienia sposobu przygotowywania wędliny do czasów przeszłych.
Każdy twierdzi, że to, co kupowaliśmy przed laty było dużo smaczniejsze. Pamiętacie smak pomarańczy w czasie świąt? A szynki? Dziś nic tak nie smakuje!
A pamiętacie wodę z saturatora? Nie? To przypomnijcie sobie, jak tworzyły się kolejki za taką wodą. W dzisiejszych czasach nie do pomyślenia, żeby po raz kolejny i kolejny korzystać z tej samej szklanki. A kiedyś? Wystarczyło przepłukać w zimnej wodzie i....
- Następny proszę!



I wszyscy zdrowi byli  :lol:
 



Czy ktoś potrafi wytłumaczyć ten "fenomen"?


Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem - 17.08.2017

W życiu różnie bywa – raz powodzi nam się lepiej, raz gorzej.
Nie bez wpływu na egzystencję mają też nasze nałogi.


Nie o nałogach rzecz będzie, ale o ich konsekwencjach.
Nie będę grzmieć, niczym ksiądz z ambony, że „nie wolno”, „nie powinno się” (pić, palić, zdradzać, ćpać itp.). Po co? Może w takiej chwili powinnam jedynie przypomnieć posiłkując się Biblią:
‘Kto z was jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”.


Kobieta, jak każda inna.
Tylko w życiu bardziej pod górkę.
Albo tak sobie wmówiła – ona i jej mąż.
I tego się trzymali sądząc, że niczego więcej nie udźwigną…oprócz tego kieliszka wódki.
I jeszcze jednego, i jeszcze.


Czas płynął. Alkohol wyrzeźbił im twarze, pozostawiając je wesołymi, gdy „po kieliszku” i smutnymi, gdy na trzeźwo przypominali sobie, że pod górkę.
Tak niesprawiedliwie, więc trzeba się napić, żeby zapomnieć.


Śmierć zabrała jego, a ją oszczędziła.
Dość szybko zrozumiała, że trzeba coś zmienić.


Rzuciła to wszystko w diabły!
I…. zwariowała.
Efekt odstawienia? A może śmierci małżonka?
Stała się kimś innym we własnym ciele.


Wariactwo ma wiele twarzy.
Można „zwariować”, gdy wyda się za dużo pieniędzy.
- Zwariowałaś!? Na co wydałaś tyle kasy? – wrzeszczy na żonę mąż.
- Potrzebowałam TEJ sukienki – broni się ona.  
Można zwariować, gdy umrze ktoś bliski, kogo kocha się nad życie….popaść w depresję, zamknąć się w sobie, stracić sens życia.
- Zwariowała, gdy umarł jej mąż. W ogóle nie wychodzi z domu – mówią o niej sąsiadki.
Ludzki umysł jest bardzo kruchy…


Lecz ona inaczej zwariowała – nie poszła do pracy.
W ciągu kilku dni przemiana osobowości szła tak szybkim tokiem, że dla jej dobra zabrano ją do szpitala.

Po kilkudziesięciu dniach przywrócono ją społeczeństwu, jako osobę zdrową, zdolną do pracy.


Z pracy została zwolniona.
Wynajmowane mieszkanie jej wymówiono.
JEDNOCZEŚNIE.


Albo jestem taka naiwna myśląc, że ludziom trzeba dawać szansę, jeśli tylko chcą z niej skorzystać, albo za dużo we mnie empatii, że się tak przejmuję losem tej kobiety.
Jestem zdegustowana faktem, że kopie się leżącego.
Wiem, wiem….jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz.
To może znów: „kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem”



Słuchaj uchem, a nie brzuchem - 23.07.2017

Obliczam odległość, którą musimy przejechać, wyznaczamy trasę.
Co do jednego jesteśmy niezdecydowani, ale wszystko kwestią obliczeń – jechać samochodem bliżej, a resztę drogi na wyspę przebyć promem (2h), czy dojechać lądem dalej, a promem przebyć króciutki odcinek (30 minut). Czas przybycia na miejsce byłby zapewne dłuższy w przypadku drugiej opcji – niedaleko celu droga była bardzo kręta i wąska – zapewne to nas spowolni. Nie da się szybko jechać.
Obliczenia kosztu przewozu promem naszego samochodu i dojazd na miejsce docelowe z dwóch różnych stron, wskazują jasno, że trzeba dalej pojechać lądem – skorzystanie z promu w ramach dłuższej trasy po morzu wyjdzie drożej.


Przyglądam się wyspie.
- Szkoda, że ten prom taki drogi… Nie trzeba by jechać taki kawał drogi – mówię.
- Trudno, koszty są jednoznaczne – podsumowuje mąż.
Myślami wciąż jestem na przeciwległym krańcu wyspy, gdzie czas przejazdu byłby krótszy, ale droższy.
- Stari Grad…. – myślę na głos.
- Co? Stary grat? Ty, uważaj co mówisz! – pieni się mąż.
- O co ci chodzi?
- Znów mówisz, że nasze auto to stary grat…Czekaj jak się zepsuje. Kiedyś tak mówiłaś o aucie i co? Zepsuło się!
- Ja mówiłam?!
Nie wiem o co mu chodzi.
- Tak, ty. I nie dojechaliśmy na miejsce…
Oczywiście. Przypominam sobie. Wcale nie chodziło o TEN samochód, ale o wcześniejszy, który wymieniliśmy na inny model. I wcale nie mówiłam, że z niego grat, tylko powiedziałam, że mam nadzieję, iż auto dojedzie nad morze.
A było to ponad 600 kilometrów.

I nie dojechało… Padła jakaś część.
- Wcale tak nie powiedziałam.
Sytuację trzeba wyjaśnić.
- Jak to nie? Przed chwilą!
Zerkam na mapę i doznaję olśnienia.
- Powiedziałam Stari Grad. Głuchy jesteś, czy co?
Ciężko jest go udobruchać, choć już po chwili dociera do niego moje tłumaczenie.
- Jakże bym mogła powiedzieć, że to stary grat, skoro to twój ukochany samochód? – śmieję się.






I tak oto konflikt zostaje zażegnany 8-)



Samouwielbienie czy brak kompleksów? - 18.07.2017

Czy celowo wybrała szafkę naprzeciwko lustra?
Być może.
Zerknęłam na nią.
Właśnie przeciągała ręką po smukłym brzuchu, fragmencie nagiego ciała między sportowym biustonoszem, a dresem. Zerknęła na siebie z profilu. Najwidoczniej była zadowolona z tego, co zobaczyła.
Z jej ciała zerkał na mnie kolorowy tatuaż.
Mógł to być zarówno smok, bestia, jak i…modliszka – nie wypadało dłużej się przyglądać.
W ułamku sekundy dojrzałam wiele: zadowolenie oraz pewność siebie, jaką daje wyrzeźbione ciało.




Byłyśmy kiedyś razem na ćwiczeniach, po których o mało nie dostałam palpitacji serca.
Ona, młodsza, wciąż może udowadniać sobie i innym, że jest w formie.
Ja przestałam udowadniać jakiś czas temu. Staram się ćwiczyć tyle, ile mogę.
Kiedy pogodzimy się z tym, że czas biegnie nieubłaganie, a nam ubywa sił, dużo prościej jest zaakceptować fakt, że obok nas śmiga trzydziestolatka, po której nie widać zmęczenia.


Jeszcze raz spojrzałam na zwierzę zżyte z ciałem dziewczyny.
Pora ruszać na ćwiczenia.

Praca jest beeeeeeeeee..... - 8.07.2017


Ludzie nie chcą pracować.
Polacy.
Po raz kolejny usłyszałam to od znajomych, którzy oferują ludziom pracę.


… ale jak to nie chcą pracować? – dociekam, z niedowierzaniem patrząc na kumpla.
Pracuję praktycznie przez całe życie.
- Normalnie, nie chcą pracować – tłumaczy.
- Za mało płacisz? – pytam.
- Nieeeeeee – kręci głową – Praca jest fizyczna, ale jeśli się postarać, to wpada kilkadziesiąt złotych za godzinę.
- Nieźle. Mnie „wpada”…cztery razy mniej – dziwię się.
- Sama widzisz…. Dawałem ogłoszenia do gazety, wypytywałem znajomych, czy nie znają kogoś, kto chce zarobić. Echo!


Inny mój znajomy, zatrudniający pracowników, twierdzi to samo: nie ma chętnych do pracy.
W związku z tym firmy zapełniają się coraz większą ilością ludzi pochodzących z Ukrainy.


Mam także informacje, że do pracy chętni są górnicy emeryci.
Jakby nie było, to młodzi ludzie przed 50-tką, pobierający niemałe świadczenia z ZUS.
Czasem się zastanawiam, jak to jest, że górnicy, którzy twierdzą, że kopalnia zniszczyła im zdrowie, są w stanie ciężko pracować (np. przy układaniu bruku), od rana do wieczora, w słońcu, w deszczu i w innych niesprzyjających warunkach....?
Czy schorowany człowiek jest w stanie wykonywać ciężką fizyczną pracę?


Ludzie nie chcą pracować – twierdzą pracodawcy, których znam.
Pozostało zadać pytanie podsumowujące ten temat:
W takim razie z czego żyją takie osoby?


Zostawiłam wszystko w "stanie niepogorszonym" - 4.07.2017

Czekamy na urlop, niczym spragniony na odrobinę wody.
Torby spakowane, a my ruszamy w nieznane.
Na miejscu okazuje się, że czas za szybko płynie – pora wracać już do domu.

Nie będę pisać Wam o swoim wyjeździe, lecz o paru perełkach, na które natknęłam się spacerując po nadmorskim mieście Niechorzu.

Pierwszego „jajka niespodzianki” nie zdążyłam sfotografować, gdyż na drugi dzień zmieniono szyldy nad wejściem do sklepu.
Napis na budynku sugerował, że w sklepie można zaopatrzyć się w napoje alkoholowe, a gdy zaglądnęło się do środka, na półeczkach grzecznie czekały na klientów... książki.
Czy po wakacjach będzie można nabyć tu trunki? Któż to wie 8-)



Jak w każdym nadmorskim kurorcie, dba się o to, żeby turysta nie chodził głodny.
Rybki z pieca, potrawy z grilla i nieśmiertelna pizza – podstawowe dania, którymi kusi się przyjezdnych.
Gorąca pizza? Dlaczego nie? Z afisza przed pizzerią dowiaduję się, że danie może wpływać pobudzająco na nasze zmysły. Szkoda, że autor rymowanki nie zna zasad pisowni….




O poranku wybieram się nad morze. Podobno wtedy w powietrzu jest największe stężenie jodu. Wychodzę z plaży, otrzepuję z piasku stopy, przysiadam na ławeczce. Przy wyjściu duża tablica z zarysem nadmorskich miejscowości.
Czytam, czytam, oczom nie wierzę: ”turysto, pozostaw brzeg w stanie niepogorszonym”… Pierwszy raz spotykam się z takim sformułowaniem. A może ja niesłusznie się czepiam? ;-)





W każdym razie, po kilku dniach pobytu nad morzem, zostawiłam wszystko w „stanie niepogorszonym” i wróciłam do domu :lol:


Test na inteligencję - 24.06.2017

Zachorowała. Bolało ją gardło, kaszel nie dawał się wyspać.
Stwierdziła, że musi zbadać się u lekarza.
Może to początki zapalenia płuc…?
Zadzwoniła do swojej przychodni.
- Niestety, wszystkie bloczki są już wydane – usłyszała od kobiety z rejestracji.
Gdyby tylko nie czuła się tak źle, mogłaby odpuścić.
Jednak choroba nie ustępowała.
Wieczorem zachorowało jej kilkuletnie dziecko.
- Co to za paskudny wirus? – pomyślała – Trzeba podejść na dyżur. Tam przecież ktoś w końcu nas przyjmie…


Jak pomyślała, tak zrobiła.
Przyjęła ją pewna pani doktor. Chora przyznała się, że próbowała dostać się do jednego z lekarzy, którzy przyjmowali rano. Jednak odmówiono jej badania.
- W jakiej przychodni pani była? – zapytała lekarka.
Kobieta wymieniła nazwę.
- Przyjmowałam tam dzisiaj. Trzeba było zaczekać. Może bym panią przyjęła... To był dla pani test na inteligencję.




Czy chora okazała się mało inteligentką pacjentką, czy też pani doktor ujawniła swoje prawdziwe oblicze, okazując się nieżyczliwym lekarzem?
Jak myślicie?

Rodzicielstwo - trudna decyzja? - 14.06.2017


Żaden lekarz nie umiał mi wyjaśnić, dlaczego nie mogę zajść w ciążę. Jestem wystarczająco młoda, w niezłej formie. Kiedy próbowaliśmy, wcale tak dużo nie piłam. Mąż miał dużo spermy i aktywnych plemników. Po prostu się nie udało. Ani razu nie poroniłam – oszczędzono mi tych męczarni – zwyczajnie nie zaszłam. Zaliczyliśmy jedną próbę zapłodnienia in vitro, bo na więcej nie było nas stać. Tak, jak wszyscy nas ostrzegali, była nieprzyjemna i nieudana. Nikt mnie natomiast nie ostrzegł, że wszystko się przez tę próbę załamie. Ale się załamało. A raczej najpierw załamałam się ja, a potem my.
W bezpłodności najgorsze jest to, że nie można przed nią uciec. Nie wtedy, kiedy ma się trzydzieści lat. Znajomym rodziły się dzieci, znajomym znajomych też, a ciążą, poród, a potem pierwsze przyjęcia urodzinowe. Cały czas mnie o to pytano. Moja matka, przyjaciele, koleżanki z pracy. Kiedy przyjdzie moja kolej? Doszło do tego, że nasze bezdzietność stała się tematem rozmów nie tylko między mną a Tomem, ale też w szerszym gronie. Czego próbujemy, czego powinniśmy spróbować, naprawdę myślisz, że drugi kieliszek wina ci nie zaszkodzi? Wciąż byłam młodsza, wciąż mieliśmy mnóstwo czasu, ale porażka oplotła mnie jak opończa, dobiła i pogrążyła, w końcu straciłam nadzieję. Wtedy nie dopuszczałam do siebie myśli, że to tylko moja wina, jak powszechnie wiadomo, że tylko ja zwiodłam. Jednak tempo, w jakim Anna zaszła w ciążę, dowodzi, że Tom jest płodny, że nigdy nie miał z tym żadnych problemów. Myliłam się, twierdząc, że wina leży po obu stronach. Leżała tylko po mojej.
Lara, moja najlepsza przyjaciółka jeszcze ze studiów, urodziła dwoje dzieci w ciągu dwóch lat, najpierw chłopca, potem dziewczynkę. Nie lubiłam ich. Nie chciałam o nich słyszeć. Nie chciałam z nimi przebywać. Po jakimś czasie Lara przestała się do mnie odzywać. Pewna dziewczyna z pracy powiedziała – od niechcenia, jakby mówiła o usunięciu wyrostka robaczkowego albo o wyrwaniu zęba mądrości – że miała niedawno aborcję farmakologiczną i że było to dużo mniej traumatyczne niż skrobanka, którą zaliczyła na studiach. Przestałam z nią rozmawiać, nie mogłam na nią patrzeć. W pracy zrobiło się niezręcznie, wszyscy to zauważyli.
Tom podchodził do tego inaczej. Po pierwsze, to nie była jego wina, poza tym nie potrzebował dziecka tak, jak ja. Owszem chciał być tatusiem, naprawdę chciał – jestem pewna, że marzył, aby pokopać piłkę z synkiem w ogrodzie albo wziąć córeczkę na barana i pójść z nią na spacer do parku. Ale uważał również, że będzie nam się dobrze żyło i bez dzieci. Jesteśmy szczęśliwi, powtarzał, dlaczego po prostu nie możemy żyć tak dalej? Zaczęłam go irytować. Nie mógł zrozumieć, że można tęsknić za czymś, czego się nigdy nie miało, że można to opłakiwać.
Czułam się odizolowana w swoim nieszczęściu. Odizolowana i samotna, więc zaczęłam trochę pić, a ponieważ z czasem piłam coraz więcej, byłam coraz bardziej samotna, bo nikt nie lubi przebywać w towarzystwie pijanej dziewczyny. Przegrywałam, więc piłam, piłam, więc przegrywałam. Lubiłam swoją pracę, ale nie zrobiłam błyskotliwej kariery, a nawet, gdybym zrobiła, bądźmy szczerzy: u kobiety wciąż liczą się tylko dwie rzeczy – uroda i to, jak sprawdza się w roli matki. Nie jestem zbyt ładna i nie mogę mieć dzieci, więc jaka jestem? Bezwartościowa.
Nie twierdzę, że dlatego piję. Nie mogę zwalić winy na moich rodziców, dzieciństwo, zboczonego wujka czy jakąś straszną tragedię. To tylko moja wina. Zresztą i tak zawsze byłam trunkowa, lubiłam pić. Ale bardzo posmutniałam, a smutek nudzi się z czasem i temu smutnemu, i wszystkim naokoło. Wtedy z pijącej stałam się pijaczką, a nie ma nic nudniejszego niż smutna pijaczka.
Teraz jest lepiej. Odkąd zaczęłam żyć na własny rachunek, trochę mi przeszło, to z dziećmi. Nie miałam wyjścia. Czytałam artykuły, zrozumiałam, że muszę się z tym pogodzić. Są różne możliwości, jest nadzieja. Gdybym wytrzeźwiała i wyszła na prostą, mogłabym adoptować dziecko. Nie mam jeszcze trzydziestu czterech lat, to jeszcze nie koniec. Czuję się lepiej niż kilka lat temu, kiedy zostawiałam wózek na zakupy i wychodziłam ze sklepu, jeśli kręciło się tam za dużo matek z dziećmi. Wtedy nie byłam w stanie przyjść do parku, usiąść na placu zabaw i patrzeć, jak pulchne maluchy bawią się na zjeżdżalni. Wtedy sięgnęłam dna, wtedy pragnienie było najgorsze i myślałam, że stracę zmysły.


Dziewczyna z pociągu
Paula Hawkins


*                   *                 *


Mój syn jest już dorosłym facetem.


Zawsze myślałam, że gdybym nie mogła mieć potomstwa, adoptowałabym dziecko z domu dziecka.

Dlaczego jedna para bezdzietnych rodziców decyduje się zaadoptować dziecko, a inna nie?
Od czego to zależy?

...bo czy to "prawnie" jest podglądać ludzi? - 7.06.2017


Oprócz księżyca nocny mrok rozświetlał maleńki punkcik.
- Zobacz. Gwiazda? Nieeee…. – sama sobie odpowiedziałam.
- Dron – rzucił mąż krótko – A gdyby go zestrzelić?
Nie miałam zamiaru strącać drona z nieba, choć faktycznie od jakiegoś czasu stwór przypominający pająka kojarzy mi się ze śledzeniem ludzi.
- Czyżby była przewrażliwiona? – ktoś mógłby mi zarzucić.
- A co tu robi maszyneria, która może monitorować moje podwórko i robić zdjęcia na czarnym niebie? I to o późnej godzinie wieczornej? – się pytam.
- Premier przyjechała – rzuca mąż w przestrzeń – Może sprawdzają teren….
- No i? – patrzę na punkcik zawieszony w niebie. – A to jest zgodne z prawem, zawieszać tak drona na niebie? I to MOIM niebie? – złośliwość przeze mnie przemawia, choć przecie wiem, że, jak kto rządzi to może. Nawet takie coś nad moim domem, a właściwie drogą.
Po minie widzę, iż mąż uważa, że niezgodne, a ja poszukam w necie na następny dzień, bo teraz jest zbyt późno, a korci mnie, żeby wiedzieć, bo zawsze wydawało mi się, żem bezpieczna na własnym podwórku, a tu nie…
Mechanizacja – jak w Kargulach. Tylko, że tam o ziemię chodziło, a tu o terytorium.
Moje, nasze.
Bo czy to „prawnie” tak podglądać ludzi?



Chomikowanie - anomalia czy rzeczywista potrzeba? - 23.05.2017

Jeśli myślicie, że poruszyłam ten temat, bo nie mam o czym pisać, jesteście w błędzie.
Długo biłam się z myślami, zanim podjęłam decyzję o napisaniu na temat "chomikowania".
Dlaczego w końcu się odważyłam?
Mam w tym swój cel.


Chciałabym, żebyście policzyli coś ze swego otoczenia.
Cóż by to mogło być?
Ubrania, garnki, talerze, panele na podłodze?
Nie, bynajmniej.
Jednak zanim postanowiłam zadać Wam to zadanie, sama je wykonałam, żeby nie być gołosłowną. Nie powiem, żeby liczba mnie zabiła, ale trochę zszokowała.
Ponad 40 sztuk.
Czego ja mogę mieć tyle sztuk? Nie będę długo Was męczyć, więc przyznam się bez bicia – KOSMETYKÓW.
Moje obliczenia objęły:
- żele pod prysznic i do higieny intymnej
- szampon, odżywkę do włosów
- pastę do zębów
- kredkę oraz tusz do oczu
- wody toaletowe
- żel do mycia twarzy, kremy do twarzy i do rąk
- balsamy do ciała
- puder
- pielęgnacyjne krople do oczu.
Pokrótce, zapewne to nie wszystko.
A wydawało mi się, że moje zapasy kosmetyków są… mizerne. Zaledwie troszkę miejsca w szafkach.


Przechodzę do meritum, bo przecież po coś wymyśliłam ten temat.
Ile macie kosmetyków? Stać Was na szczerość i rzetelną odpowiedź?

Czy znacie osoby, których szafki zawalone są setkami kosmetyków?

Podziwiam właścicielki owych skarbów, że potrafią „ogarnąć” to towarzystwo i wykorzystać je w okresie ważności produktu.
A może wcale nie potrafią?
Po co im w takim razie tyle kremów, mazideł, balsamów, żelów i wszystkiego, czego używa się do pielęgnacji?
Znacie uzasadnienie procesu „chomikowania”?
Czasy, gdy w sklepach trzeba było polować na towar, dawno już minęły.
O co w tym wszystkim chodzi? Kogo dotyczy ten temat?





Niewesoły zwrot w życiu - 15.05.2017

Pewnego dnia przeczytałam książkę.
Prawie rok temu.
Pomyślałam, że kiedyś przyda mi się z niej cytat.
Oto on:

„Jakaś para przeszła obok samochodu, potrącając zewnętrzne lusterko od jej strony. Oboje wyglądali na solidnie pijanych. Kobieta miała okrągłą, napuchniętą twarz i trochę wysadzone oczy, mężczyzna przeciwnie – policzki miał wąskie i zryte głębokimi bruzdami. Szli w kierunku niewielkiego marketu, kilka metrów za nimi wolnym krokiem wlókł się kilkuletni chłopiec. Przeszedł obok Izy z opuszczoną głową i bezwładnie zwisającymi wzdłuż chudego ciała rękami, łypnąwszy na nią smutnym okiem. Nie umiała stwierdzić, czy jest do nich podobny i czy to ich dziecko. Wszyscy troje wyglądali równie nijako.
Z lekka się zataczając, kobieta weszła do sklepu, mężczyzna został przy wejściu, wygrzebując niedopałki z kosza na śmieci. Chłopiec stanął w niewielkiej odległości od niego i oparł się o ścianę. Izie przemknęło przez myśl, że gdyby ten dorosły nie był pijany, przypominaliby bohaterów włoskiego kina społecznego z połowy ubiegłego wieku. Nie, to nie jest kino, to rzeczywistość.
Kobieta kupuje alkohol, a cierpliwy małżonek chwiejnie czeka na towar pod sklepem. Jemu by nie sprzedali, babie łatwiej. Kiedy dostaną to, po co przyszli, odpłyną w swoje plebejskie nirwany i komunikacja między nimi a kosmosem będzie stopniowo zanikała, aż osiągnie zero.
Tylko nie bardzo wiadomo, co tutaj robi ten dzieciak. Niestety, Iza akurat dobrze wiedziała, co on tu robi. Chodzi za nimi, aby ich pilnować. Prędzej czy później jedno z nich wyrżnie o chodnik albo stoczy się do rowu i chłopak pospieszy z pomocą.
Wystarczająco wiele podobnych sytuacji zanotowała w swojej dziennikarskiej karierze, aby gruntowanie zapoznać się ze świadomością i z wyobraźnią dzieci alkoholików. Niektórzy z nich przyjmują rolę bohaterów, chcą zaradzić złu i rozwiązać wszystkie problemy rodziców za pomocą tytanicznego wysiłku. Sprzątają, gotują, zdobywają jedzenie, czasem podcierają bełkoczących tatusiów czy mamusie, żeby tylko zasłużyć na lepszy los. I nie ma za bardzo co z tym zrobić, ponieważ one właśnie tego chcą i potrzebują. Te dzieci są przekonane o swojej misji i latami nie ustają w wysiłkach, żeby je wypełnić. Tragizm całej sytuacji polega na tym, że nie mają szans na zwycięstwo, a zapłatą dla nich będzie zwichnięta na resztę życia psychika.”

Ludzie w nienawiści
Krzysztof A. Zajas





I tyle.
Adekwatnie.
Przypuszczałam, że kiedyś zdarzy się taki moment.
Nie będę tego komentować.

Czas rozliczyć PIT czyli o 1% naszego podatku - 3.05.2017

Niedawno dobiegł termin rozliczenia podatkowego.
Od lat robię to sama.
Przed laty, krok po kroku, wpisując wszystkie wartości i wyliczając końcową kwotę nadpłaty/niedopłaty.
Po latach korzystając z gotowych programów i zanosząc wydrukowany lub wypełniony PIT do urzędu skarbowego, właściwego dla mojego miejsca zamieszkania.






Od kiedy zaistniała możliwość rozliczania e-pitów, tę formę wybrałam dla siebie, jako najdogodniejszą i sprawiającą mi najmniej kłopotów.
Jednak każdego roku, zżymam się z koniecznością przekazywania 1% podatku na cel, który jest na mnie wymuszany poprzez twórcę programu do rozliczeń.
Dlaczego mam płacić na instytucję A, jeśli chcę na B…?
Oba cele są szczytne, ale nakaz płacenia tylko na jedno miejsce i to przez rzeszę podatników, wywołuje u mnie mieszane odczucia.
E-pity wysyłam z jednej strony już od kilku lat. Tam mam historię innych PIT-ów, więc siłą rzeczy, raz wprowadzone dane z naszymi PESEL-ami oraz adresami figurują w programie od pierwszego utworzonego przeze mnie PIT-a.
Forma jest wygodna – jedno kliknięcie wprowadza pakiet danych, bez konieczności wbijania ich za każdym razem.
Niczego nie można się przyczepić – twórca programu lojalnie informuje o braku możliwości swobodnego wyboru, na jaką organizację pożytku publicznego ma być przeznaczona 1/100 naszego podatku.




Korzystacie z możliwości wpłacenia 1% podatku?
Czy zawsze są to osoby/instytucje, którym chcielibyście pomóc?

Zakupowa mania - czy Polacy zwariowali? - 23.04.2017

Czas szybko mija. Dopiero cieszyliśmy się na święta….
Kilka dni po nich, usłyszałam przejmującą wiadomość – Polacy są piątym narodem w UE pod względem wyrzucania żywności. Od razu przypomniały mi się kolejki w marketach i tony jedzenia piętrzące się w koszykach klientów. Czy wszyscy kupili tyle, ile są w stanie zjeść?
Ilu ludzi potrafi zadbać o żywność, której nie będzie w stanie spożyć w okresie intensywnych spotkań rodzinnych, a ilu pozbędzie się jej, wyrzucając na śmietnik?
Nie będę tu szerzyć ideologii ogólnoświatowej i pisać o głodzie na świecie, choć w kontekście marnowanej żywności, należałoby ludziom ją wyrzucającym pogrozić palcem i przypomnieć, że są kraje, w których jedzenie jest na wagę złota, a mieszkańcy głodują…

Z czego wynika, że zajmujemy tak wysoką, nie szczytną pozycję wśród krajów wyrzucających żywność?
Co by pomogło Polakom zrozumieć, że żywności nie można marnować?



Dym o dym czyli „Kargul podejdź do płota” - 5.04.2017

Stanął przy płocie:
- Kargul, podejdź no do płota, jako i ja podchodzę.
Pamiętacie tę zapowiedź gorącej rozmowy w „Samych swoich”, gdy garnki się tłukły, a koszule darły?
Śmieszne?
Dla widza tak.
W rzeczywistości nie.


Naprawdę stanął przy płocie.
Nasz sąsiad.
- Ej, czym palicie w piecu? – krzyknął do mojego męża, który właśnie sięgał po następny kawałek karczku z grilla.
- Niczym. – odparł ten, zgodnie z prawdą.
- Jak to niczym? To dlaczego taki dym leci….? – sąsiad był nieugięty. Przechylił się przez nasz płot i drążył temat.
Faktycznie, z komina leciał dym. Wcześniej załączył się sygnalizator obecności dymu w kotłowni.
- To się zgłosi! – rzucił natręt i powędrował do swojej rodziny.
Mój mąż się zagotował.
Przypominał gotujący się war z kaszą – kasza kipiała i kipiała, i końca nie było widać.
- Wlezie taki i mnie wk…ia! Człowiek przyjedzie na dwa dni, a ten tu zadymę robi!
Głos męża niósł się po okolicy.
No tak, skąd ja to znam….? Sama się wydzierałam w obronie godności mojej rodziny, gdy niesłusznie nas/mnie szkalowano.
Kiedy on tak się darł i darł, ja siedziałam spokojna, niczym bogini wykuta w kamieniu.
- Chodź, sprawdź czym palimy! – to mój mąż.
Do sąsiada.
Ten znów podszedł do płotu.
- Przepraszam, żona mi wyjaśniła – rzekł i odszedł.
Jednak w moim mężu dalej się gotowało:
- Przecież on wie, że my grzejemy podłogówką – nawijał do mnie.
- Widocznie nie wie…. – cóż miałam powiedzieć. – Węglem pali tylko twoja mama… - dodałam ni z gruszki, ni z pietruszki.
- Właśnie. Ona nigdy nie wrzuciłaby niczego do pieca. Ci, którzy palą plastikiem mają przepalone kominy i ciąg jak ta lala. A jej się kisi. Stąd ten dym.
Wiedziałam, że właśnie taka jest genealogia dymu w okolicy, gdy teściowa pali w piecu. Sąsiedzi myślą, że się zatrują i stąd ten dym o….dym.
A dym, jak gdyby nigdy nic, snuł się nieświadom wojny o niego.
Gdybym wiedziała, że moje słowa doleją oliwy do ognia…
- Wiesz, nas się czepiają, a po nocach ich pies ciągle szczeka – rzekłam.
Woda na młyn dla mojego męża…
- Czekaj, faktycznie! – i pognał w miejsce, które upodobał sobie sąsiad czyli róg naszego płotu.
- Sąsiad, chodź na chwilę!
Przy płocie pojawił się sąsiad.
- A wasz pies ciągle szczeka. I to po nocach. Mam to zgłosić do ANIMALS?
Przy płocie znalazła się sąsiadka.
- Wody nie miał – tłumaczyła – Rozgrzebuje mi ogród.
- Fajnie, kiedyś mówiła, że jeż chodzi. Dlatego szczeka. Mówiła tak jakieś trzy lata temu. Przez te lata albo jeże denerwowały psa, albo niefrasobliwie nie nalano mu wody. Co ona bredzi? – myślałam. – Poza tym nasz pies też grzebie w ziemi. Jak wariat. I wcale nie zamykam go na całe życie w kojcu. I jeszcze gości nie lubi. I jeszcze…
Mnóstwo by było tego JESZCZE.
Wszystko zależy od tego, jak mocno kocha się swoje zwierzę.
U sąsiadów prawda była taka, że zwierzę, dopóki malutkie, pozostawało w domu. Gdy dorosło, wyrzucono go do budy, ogrodzonej w sposób, który przypominał Alcatraz. Pies spędzał tam ostatnie kilka lat i nigdy nie widziałam, żeby biegał po podwórku. „Rasowiec” tęsknił za swoimi właścicielami, dlatego szczekał. Pewnej nocy, gdzieś około 3 nad ranem, nagrałam filmik z jego szczekaniem. Nic z tego nie wyniknęło, oprócz tego, że narobiłabym sobie wrogów, gdybym zainterweniowała. Postawa sąsiada, który nas zaatakował, otworzył mi oczy na fakt, że człowiek nie chce mu zaszkodzić, ale w odwrotną stronę to nie działa.
Gdyby tylko sąsiad miał rację…. Faktem jest, że swoją agresją, sam na siebie ukręcił bicz.
- Eeee, sąsiad, to takie żarty… - zaczął się śmiać. – Nie ma sprawy.
Nie byłoby sprawy, gdyby nie zaatakował nas na własnym podwórku. I gdyby miał rację, co do zawartości pieca, ale nie miał.
I gdyby nie zdenerwował mojego męża, który nie mógł się uspokoić.  
I gdyby sąsiad nie był ślepy, że sam ma na sumieniu mnóstwo spraw, a innych się czepia.
Nie powiem, że to była zmarnowana sobota, ale kwas pozostał…


Na drugi dzień psa wypuszczono z kojca.
Na chwilkę.
Dobre i to.


Kontrola rodzicielska - czy spełni swe zadanie? - 31.03.2017



- Dziś możesz się z nami napić. Nie co dzień babcia ma „setkę” – rzekła mama do prawie dorosłego syna.

W innym domu nalano nastoletniej córce lampkę wina.
Po co dziecko ma próbować alkoholu u koleżanki, kiedy może pod kontrolą rodziców….?

W pewnej rodzinie wlano dziecku do szklanki piwa.
Na dnie, żeby się ktoś nie czepiał.
Może setkę…
Będzie lepiej spało. To dziecko. Bo chmiel usypia.

Czy „kontrola” z przykładów nie jest złudna?
Czy nie daje rodzicom fałszywego poczucia bezpieczeństwa podczas, gdy rzeczywistość wykreuje inny obraz, niż ich wyobrażenia na temat przyszłości rodziny i wpływu na losy dzieci?
A może ja się mylę. Może dzieci będą pić alkohol TYLKO w domu i tylko wtedy, gdy rodzice pozwolą?
Co o tym myślicie?


W jakim mieście dostaniesz za złe parkowanie... kutasa? - 16.03.2017



- Popatrz co pisze na tej tablicy - mówi mąż zadzierając głowę.
- Zapewne jak na każdej. Nic ciekawego - reaguję.
Jeszcze nie wiem, o co mu chodzi.
- Przyjrzyj się uważnie. Widzisz w tym czerwonym kółeczku? Za złe parkowanie dostaniesz kutasa.
- Chyba sobie jaja robisz! - mówię.
- Nie, spójrz jeszcze raz - nie daje za wygraną.
Faktycznie. Teraz widzę. Chyba jestem w lekkim szoku - urzędowa tablica informująca, co grozi za złe zaparkowanie.
Najciekawsze jest to, że w pobliżu nie ma możliwości zatrzymania samochodu - znajdujemy się na spacerowym deptaku.
Przedstawiam Wam miasto, w którym miałam okazję wypoczywać.
Czy wiecie już, jaka jest jego nazwa?
Jak postrzegacie specyficzną "nagrodę" za parkowanie?
A może to o inne parkowanie chodzi?



W Polsce po... chińsku - 6.03.2017


Na okoliczność pewnej uroczystości postanowiłam zaopatrzyć się w nową bluzkę.
Skórzaną czarną spódniczkę już miałam.
Dodatki się... kupi.
Najpierw bluzka.

Czy ja mówiłam, że jak chłop jestem? Po sklepach nie lubię latać?
Niestety, musiałam.
W samej spódnicy przecież nie pójdę.
Choć…pamiętacie jedną z baśni Andersena „Nowe szaty cesarza”?
Może tak sobie poudawać, że głupcy nie widzą mego stroju?
Ci, którzy mądrzy, dojrzeć powinni.
Jak w baśni.


https://www.youtube.com/watch?v=Wv-JZnrTZbc


Eeeee, chyba nikt się na to nie nabierze….
Raczej do sklepu by trzeba.
Jako, że blisko miałam, zaglądnęłam do….Chińczyka.
O dziwo, zamiast bluzki, udało mi się kupić strój kąpielowy.
Przyda się – na wyjeździe będzie można wskoczyć do basenu.


U „Chińczyka” wszystko chińskie. No bo jakie niby miałoby być? Japońskie?
A ja wciąż bez bluzki. Nawet chińskiej.


Dziś znów ruszyłam na łowy.
Bo musiałam.
Wchodzę do H&M – ki. Ciuchów mnóstwo, pełno przecen, odziane wieszaki kuszą.
Przymierzyłam mnóstwo bluzek. Nie, nic z tych rzeczy do mojej czarnej skórzanej pasować nie będzie. W kabinie zerknęłam na pochodzenie tego, co przymierzałam.
- O żesz! Chińszczyzna! – palnęłam krótko, aż się strażnik tego przybytku oglądnął za mną. – Orsay na pewno mnie nie zawiedzie, skoro H&M-ka pokazała fuckersa. – pomyślałam – Po chińsku zresztą…
W Orsay wszystko „galantne”, wieszaki kolorystycznie odziane. Nawet to wszystko pasuje i oko cieszy. Pooglądałam, przymierzyłam co nieco – i te dla bussines women i te dla „normal” women. Jedno droższe od drugiego. Nic nie wybrałam, ale wcale nie z powodu tej drożyzny, bo nawet tę bym wybrała, taka byłam zdeterminowana, żeby już se dać spokój z tym kupowaniem….Patrzę, obserwuję, czytam i oczom nie wierzę: Made in China na każdej metce. Widzę, że nawet w Orsay-u Chińczyk się rozpanoszył. A ja myślałam, że u Chińczyka to taniej kupię, bo tam to za parę groszy szyją i wykorzystują do tego tanią siłę roboczą.
Zmarnowałam w tym pseudo chińskim Orsay-u sporo czasu, a tu bluzki dalej nie kupiłam.
- Do trzech razy sztuka – myślę sobie – dylam do Mohito.
I tam, po blisko pół godzinie mierzenia, niespodzianka. Chińska, żeby nie było.
Czerwona (zajebiście). I leży na mnie, jak druga skóra.
Polska.



Ufffffffff, zmęczyły mnie te polsko-chińskie zakupy.

sobota, 9 grudnia 2017

Mój pierwszy raz w Portugalii cz.2 - 1.03.2017


Lot, choćby najpiękniejszy, kiedyś musi się skończyć.
Wysiadamy z samolotu. Jestem oszołomiona wielkością lotniska w Lizbonie.
Dla przeciętnego zjadacza chleba, który rzadko bywa w świecie, tłum podróżujących, gwar i szybkość konieczności działania na lotnisku, może być deprymujący…
Podejrzewam, że wielu podróżujących ma wrażenie, jak i ja, że się po prostu…zgubi.



Poruszam się z grupą pod okiem przewodnika. Nam włos z głowy nie powinien spaść.
Autokar już podjeżdża.
Ruszamy na spotkanie tego wielkiego miasta.





Na pierwszy rzut oka widać, że ciepły klimat wymusza na mieszkańcach zupełnie inne budownictwo i zagospodarowanie terenu. Mnóstwo palm stwarza przyjemny dla oka widoczek, niespotykany w naszym chłodnym kraju.
Nawet nie przypuszczam, że przez te kilka dni, wciąż będziemy natykać się na drzewa, aż ciężkie od przejrzałych pomarańczy i cytryn, których opadłych, nikt nie zbiera z ziemi.
Stanowią pomarańczowe wysypisko pod drzewami.

Pierwszym celem naszego zwiedzania będzie Klasztor Hieronimitów.
Mogłabym rozwodzić się nad stylem budowli, w której wzniesiono ten klasztor, ale…nie każdego to interesuje, a dłuższe wywody nużą czytelnika.

Pamiętam, gdy zwiedzałam Pragę pod przewodnictwem starszego, ale bardzo rzutkiego pana, usłyszałam wtedy coś, nad czym nigdy się nie zastanawiałam, ale jest w tym sporo racji.
Rzekł wtedy:
- Prawdą jest, że to, o czym wam mówię, będziecie pamiętać zaledwie przez chwilę. Za jakiś czas nie będziecie potrafili nawet wymienić miejsc, w których byliście. Pamięć ludzka jest zawodna, a póki co…słuchajcie…

I jest w tym sporo racji.


Klasztor Hieronimitów zaskakuje swoją potęgą.









Nieopodal budynku, po drugiej stronie ulicy, wydawałoby się, że leniwie, straż trzyma policja.



Póki ruch na ulicy toczy się utartym w Portugalii zwyczajem, nie interweniują. Ciekawostką był dla mnie fakt, że to samochody mają się dostosować do ruchu pieszych i poruszać tak, żeby W KAŻDYM MOMENCIE móc się zatrzymać. Policja może nałożyć karę na kierowcę, który się nie zatrzymał, gdy pieszy właśnie przechodził przez drogę  (dodam, że także na czerwonym świetle - wolno pieszemu - Was to nie dziwi? mnie tak).
Rozglądałam się, czy faktycznie piesi są tak niezdyscyplinowani, ale pomimo „pozwolenia” wchodzenia na ulicę na czerwonym, nie zauważyłam takowych śmiałków.
Druga ciekawostka też może dziwić – ZAWSZE jest WINIEN ten, kto ma rozbity przód samochodu. Informacje te uzyskujemy od przewodniczki spod Łodzi, która aktualnie mieszka w okolicach Lizbony.
To od niej dowiaduję się, iż to, co wydaje mi się gorącym portugalskim temperamentem, w efekcie jest chłodnym zdystansowaniem lizbończyków. Dziwne, podobno klimat determinuje temperament człowieka…


Autokar wiezie nas w następne miejsce.
Mijamy Pomnik Odkrywców.




Po drodze fotografujemy wieżę Belem.




Zachwycamy się niezwykłą rzeką, która płynie przez Lizbonę. 




Tag w najszerszym miejscu ma aż 30 kilometrów. Nie do wiary!
O brzeg rozbijają się fale, jakbyśmy byli nad morzem.

Urok rzeki i okolicy przyciąga mnóstwo spacerowiczów.







Mury kamienic często są nadszarpnięte zębem czasu.



Zadziwiają wąziutkie schodki, które stanowią granice między dwiema kamienicami, przytulonymi do schodów murami. Pierwszy raz widzę takie budownictwo.
Niestety schodków nie udało mi się sfotografować…


Wpakowujemy się w ulicę, która jeszcze wczoraj była przejezdna – dziś zmienił się porządek ruchu. W Lizbonie podobno to normalka – wciąż przekopuje się ulice, trzeba uważać na znaki.
Lizbońskie uliczki są niesamowicie wąskie. Żeby autobus mógł skręcić, jadące z naprzeciwka auta, muszą go przepuścić.
Wyjeżdżamy coraz wyżej i wyżej. Dowiadujemy się, że tylko nieliczne tramwaje jeżdżą po ekstremalnie trudnych trasach. Przewodniczka twierdzi, że na tory sypie się piasek, żeby zwiększyć tarcie i żeby tramwaj mógł wyjechać. Istnieją trasy, na których podobno tramwaje wciąga się na wzniesienia z pomocą lin (nie potwierdzam, nie widziałam).
W końcu osiągamy cel – następny kościół – w końcu wycieczka ma charakter pielgrzymki.
Kościół nosi nazwę Katedry Najświętszej Maryi Panny, w skrócie jest to Katedra Se.







Gdy wychodzimy z katedry, na wzniesienie właśnie „wspina się” tramwaj.



Na ulicy na chętnych do podróżowania czekają jakieś dziwne pojazdy.




Schodzimy parę kroków niżej i natrafiamy na następną świątynię-muzeum. Jest to Kościół i Muzeum świętego Antoniego.







Nie wszyscy zapewne wiedzą, że święty Antoni jest patronem nie tylko rzeczy i osób zaginionych, ale pomaga także w znalezieniu drugiej połówki.




W Lizbonie powoli zapada ciemność. Włóczymy się jeszcze chwilę po mieście.








Wszędzie panuje tu spory ruch. Restauracje zachęcają do wejścia, a przewodniczka uświadamia nas, że Portugalczycy bardzo lubią ciasteczka, które są z… „denata”.
Tak, tak, to nie żart – nazwa ciasteczek brzmi: pastel de nata. Czyż nie podobnie do naszej spolszczonej nazwy? ;-)

Te babeczki to lokalny smakołyk Portugalczyków. Przysmak ten przyrządza się według pilnie strzeżonej receptury.


Czy wiedzieliście, że Portugalczycy ułatwiają sobie życie budowaniem  niezliczonych ilości…wind? Wszędzie, gdzie można oszczędzać nogi, stawia się windy. I tak windę wybudowano także na końcu pewnej ulicy. Winda przenosi nas na dużo wyższy poziom i łączy dwie części miasta: tę położoną niżej i tę na wzgórzu. De facto, ta położona na wzniesieniu, jest miejscem zamieszkiwania biedniejszej części zamieszkujących Lizbonę.



 Zmęczeni zwiedzaniem wsiadamy na jednej z ulic do autokaru.



Zanim dojedziemy do Fatimy, prawie wszyscy zapadamy w kojący sen.
Zmrok kołysze nas do snu.

Mój pierwszy raz - 20.02.2017



Warszawa - Modlin


Świat z lotu ptaka - zaśnieżona Polska


Gdzieś nad Europą...


Można do woli zachwycać się widokami za oknem


Góry, (nie)nasze góry


Obniżamy loty - pod nami Portugalia


Wiosna, wiosna, wiosna ach to ty...


Zielono mi ;-)


No to lądujemy....

*                        *                       *

Zapewne wiele osób wzruszy ramionami - "ale wymyśliła, też mi coś... lot samolotem...".
Jednak spora grupa Polaków nigdy nie leciała samolotem (według danych statystycznych w ciągu ostatniego półrocza tylko co trzeci Polak korzystał z usług lotniczych). Powody są różne: brak finansów, strach, nie było okazji itp.

W zasadzie poruszamy się przede wszystkim za pomocą samochodów. Nawet kolej powoli odchodzi w niepamięć, a  częstotliwość odjazdów autobusów zaczyna przypominać wymieranie dinozaurów.
W większych miastach ludzi wożą tramwaje (u mnie ich nie uświadczy).
Dalekie podróże odbywamy korzystając z autokarów (zorganizowane wycieczki, wczasy), własnych samochodów (spora uciążliwość, jeśli kierowca jest jeden) oraz samolotów (najkrócej, choć chyba nie najwygodniej).
Spora grupa podróżujących woli przejazd do miejsca docelowego autobusem, niż samolotem, choćby podróż miała trwać i dwa dni.  Ich wybór spowodowany jest strachem o własne życie.
Czy słusznie? Według Newsweeka prawdopodobieństwo śmierci w katastrofie lotniczej jest dużo mniejsze, niż w przypadku podróżowania samochodem lub jeżdżenia na rowerze.

Osobiście miałam obawy związane z lotem samolotem. Tak, tak, to ja żegnałam się znakiem krzyża, gdy startowaliśmy. Widzieliście mnie? ;-)


Jestem ciekawa Waszych przeżyć z pierwszego lotu samolotem.
Jeśli jeszcze nie lecieliście, czy macie na to ochotę?
Opowiecie o tym? :-P