niedziela, 10 grudnia 2017

W Polsce po... chińsku - 6.03.2017


Na okoliczność pewnej uroczystości postanowiłam zaopatrzyć się w nową bluzkę.
Skórzaną czarną spódniczkę już miałam.
Dodatki się... kupi.
Najpierw bluzka.

Czy ja mówiłam, że jak chłop jestem? Po sklepach nie lubię latać?
Niestety, musiałam.
W samej spódnicy przecież nie pójdę.
Choć…pamiętacie jedną z baśni Andersena „Nowe szaty cesarza”?
Może tak sobie poudawać, że głupcy nie widzą mego stroju?
Ci, którzy mądrzy, dojrzeć powinni.
Jak w baśni.


https://www.youtube.com/watch?v=Wv-JZnrTZbc


Eeeee, chyba nikt się na to nie nabierze….
Raczej do sklepu by trzeba.
Jako, że blisko miałam, zaglądnęłam do….Chińczyka.
O dziwo, zamiast bluzki, udało mi się kupić strój kąpielowy.
Przyda się – na wyjeździe będzie można wskoczyć do basenu.


U „Chińczyka” wszystko chińskie. No bo jakie niby miałoby być? Japońskie?
A ja wciąż bez bluzki. Nawet chińskiej.


Dziś znów ruszyłam na łowy.
Bo musiałam.
Wchodzę do H&M – ki. Ciuchów mnóstwo, pełno przecen, odziane wieszaki kuszą.
Przymierzyłam mnóstwo bluzek. Nie, nic z tych rzeczy do mojej czarnej skórzanej pasować nie będzie. W kabinie zerknęłam na pochodzenie tego, co przymierzałam.
- O żesz! Chińszczyzna! – palnęłam krótko, aż się strażnik tego przybytku oglądnął za mną. – Orsay na pewno mnie nie zawiedzie, skoro H&M-ka pokazała fuckersa. – pomyślałam – Po chińsku zresztą…
W Orsay wszystko „galantne”, wieszaki kolorystycznie odziane. Nawet to wszystko pasuje i oko cieszy. Pooglądałam, przymierzyłam co nieco – i te dla bussines women i te dla „normal” women. Jedno droższe od drugiego. Nic nie wybrałam, ale wcale nie z powodu tej drożyzny, bo nawet tę bym wybrała, taka byłam zdeterminowana, żeby już se dać spokój z tym kupowaniem….Patrzę, obserwuję, czytam i oczom nie wierzę: Made in China na każdej metce. Widzę, że nawet w Orsay-u Chińczyk się rozpanoszył. A ja myślałam, że u Chińczyka to taniej kupię, bo tam to za parę groszy szyją i wykorzystują do tego tanią siłę roboczą.
Zmarnowałam w tym pseudo chińskim Orsay-u sporo czasu, a tu bluzki dalej nie kupiłam.
- Do trzech razy sztuka – myślę sobie – dylam do Mohito.
I tam, po blisko pół godzinie mierzenia, niespodzianka. Chińska, żeby nie było.
Czerwona (zajebiście). I leży na mnie, jak druga skóra.
Polska.



Ufffffffff, zmęczyły mnie te polsko-chińskie zakupy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz