sobota, 9 grudnia 2017

Mój pierwszy raz w Portugalii cz.2 - 1.03.2017


Lot, choćby najpiękniejszy, kiedyś musi się skończyć.
Wysiadamy z samolotu. Jestem oszołomiona wielkością lotniska w Lizbonie.
Dla przeciętnego zjadacza chleba, który rzadko bywa w świecie, tłum podróżujących, gwar i szybkość konieczności działania na lotnisku, może być deprymujący…
Podejrzewam, że wielu podróżujących ma wrażenie, jak i ja, że się po prostu…zgubi.



Poruszam się z grupą pod okiem przewodnika. Nam włos z głowy nie powinien spaść.
Autokar już podjeżdża.
Ruszamy na spotkanie tego wielkiego miasta.





Na pierwszy rzut oka widać, że ciepły klimat wymusza na mieszkańcach zupełnie inne budownictwo i zagospodarowanie terenu. Mnóstwo palm stwarza przyjemny dla oka widoczek, niespotykany w naszym chłodnym kraju.
Nawet nie przypuszczam, że przez te kilka dni, wciąż będziemy natykać się na drzewa, aż ciężkie od przejrzałych pomarańczy i cytryn, których opadłych, nikt nie zbiera z ziemi.
Stanowią pomarańczowe wysypisko pod drzewami.

Pierwszym celem naszego zwiedzania będzie Klasztor Hieronimitów.
Mogłabym rozwodzić się nad stylem budowli, w której wzniesiono ten klasztor, ale…nie każdego to interesuje, a dłuższe wywody nużą czytelnika.

Pamiętam, gdy zwiedzałam Pragę pod przewodnictwem starszego, ale bardzo rzutkiego pana, usłyszałam wtedy coś, nad czym nigdy się nie zastanawiałam, ale jest w tym sporo racji.
Rzekł wtedy:
- Prawdą jest, że to, o czym wam mówię, będziecie pamiętać zaledwie przez chwilę. Za jakiś czas nie będziecie potrafili nawet wymienić miejsc, w których byliście. Pamięć ludzka jest zawodna, a póki co…słuchajcie…

I jest w tym sporo racji.


Klasztor Hieronimitów zaskakuje swoją potęgą.









Nieopodal budynku, po drugiej stronie ulicy, wydawałoby się, że leniwie, straż trzyma policja.



Póki ruch na ulicy toczy się utartym w Portugalii zwyczajem, nie interweniują. Ciekawostką był dla mnie fakt, że to samochody mają się dostosować do ruchu pieszych i poruszać tak, żeby W KAŻDYM MOMENCIE móc się zatrzymać. Policja może nałożyć karę na kierowcę, który się nie zatrzymał, gdy pieszy właśnie przechodził przez drogę  (dodam, że także na czerwonym świetle - wolno pieszemu - Was to nie dziwi? mnie tak).
Rozglądałam się, czy faktycznie piesi są tak niezdyscyplinowani, ale pomimo „pozwolenia” wchodzenia na ulicę na czerwonym, nie zauważyłam takowych śmiałków.
Druga ciekawostka też może dziwić – ZAWSZE jest WINIEN ten, kto ma rozbity przód samochodu. Informacje te uzyskujemy od przewodniczki spod Łodzi, która aktualnie mieszka w okolicach Lizbony.
To od niej dowiaduję się, iż to, co wydaje mi się gorącym portugalskim temperamentem, w efekcie jest chłodnym zdystansowaniem lizbończyków. Dziwne, podobno klimat determinuje temperament człowieka…


Autokar wiezie nas w następne miejsce.
Mijamy Pomnik Odkrywców.




Po drodze fotografujemy wieżę Belem.




Zachwycamy się niezwykłą rzeką, która płynie przez Lizbonę. 




Tag w najszerszym miejscu ma aż 30 kilometrów. Nie do wiary!
O brzeg rozbijają się fale, jakbyśmy byli nad morzem.

Urok rzeki i okolicy przyciąga mnóstwo spacerowiczów.







Mury kamienic często są nadszarpnięte zębem czasu.



Zadziwiają wąziutkie schodki, które stanowią granice między dwiema kamienicami, przytulonymi do schodów murami. Pierwszy raz widzę takie budownictwo.
Niestety schodków nie udało mi się sfotografować…


Wpakowujemy się w ulicę, która jeszcze wczoraj była przejezdna – dziś zmienił się porządek ruchu. W Lizbonie podobno to normalka – wciąż przekopuje się ulice, trzeba uważać na znaki.
Lizbońskie uliczki są niesamowicie wąskie. Żeby autobus mógł skręcić, jadące z naprzeciwka auta, muszą go przepuścić.
Wyjeżdżamy coraz wyżej i wyżej. Dowiadujemy się, że tylko nieliczne tramwaje jeżdżą po ekstremalnie trudnych trasach. Przewodniczka twierdzi, że na tory sypie się piasek, żeby zwiększyć tarcie i żeby tramwaj mógł wyjechać. Istnieją trasy, na których podobno tramwaje wciąga się na wzniesienia z pomocą lin (nie potwierdzam, nie widziałam).
W końcu osiągamy cel – następny kościół – w końcu wycieczka ma charakter pielgrzymki.
Kościół nosi nazwę Katedry Najświętszej Maryi Panny, w skrócie jest to Katedra Se.







Gdy wychodzimy z katedry, na wzniesienie właśnie „wspina się” tramwaj.



Na ulicy na chętnych do podróżowania czekają jakieś dziwne pojazdy.




Schodzimy parę kroków niżej i natrafiamy na następną świątynię-muzeum. Jest to Kościół i Muzeum świętego Antoniego.







Nie wszyscy zapewne wiedzą, że święty Antoni jest patronem nie tylko rzeczy i osób zaginionych, ale pomaga także w znalezieniu drugiej połówki.




W Lizbonie powoli zapada ciemność. Włóczymy się jeszcze chwilę po mieście.








Wszędzie panuje tu spory ruch. Restauracje zachęcają do wejścia, a przewodniczka uświadamia nas, że Portugalczycy bardzo lubią ciasteczka, które są z… „denata”.
Tak, tak, to nie żart – nazwa ciasteczek brzmi: pastel de nata. Czyż nie podobnie do naszej spolszczonej nazwy? ;-)

Te babeczki to lokalny smakołyk Portugalczyków. Przysmak ten przyrządza się według pilnie strzeżonej receptury.


Czy wiedzieliście, że Portugalczycy ułatwiają sobie życie budowaniem  niezliczonych ilości…wind? Wszędzie, gdzie można oszczędzać nogi, stawia się windy. I tak windę wybudowano także na końcu pewnej ulicy. Winda przenosi nas na dużo wyższy poziom i łączy dwie części miasta: tę położoną niżej i tę na wzgórzu. De facto, ta położona na wzniesieniu, jest miejscem zamieszkiwania biedniejszej części zamieszkujących Lizbonę.



 Zmęczeni zwiedzaniem wsiadamy na jednej z ulic do autokaru.



Zanim dojedziemy do Fatimy, prawie wszyscy zapadamy w kojący sen.
Zmrok kołysze nas do snu.

10 komentarzy:

  1. Hmmm nie wiem czy są zdjecia , ale ich nie widać...
    Ja bardzo lubię bloggera, a sprawdziłam różne platformy zanim tutaj zostałam.
    Jak się nauczysz, to jest bardzo łatwy do obsługi...
    Trochę zaskoczenia jest...
    Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Za wszelką cenę chciałam przenieść całe posty, łącznie ze zdjęciami, ale program bloggera ich "nie puszcza" - widzi je jako błąd.
      Może uda mi się przenieś fotki do końca stycznia :)
      Jeśli chcesz je obejrzeć, zerknij na stary blog - wciąż tam są :) Szukaj po datach (w przeniesionym poście, w tytule wpisałam daty, żebym wiedziała, co kiedy pisałam ;) ).
      Uściski ślę :)

      Szybko się uczę, a ten blog jest moim kolejnym, więc...dam radę :)

      Usuń
  2. No właśnie - nie widać zdjęć. A z chęcią obejrzałabym, bo nigdy w Lizbonie nie byłam.
    Też myśle o przeprowadzce...
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Stokrotko i Ciebie odsyłam na razie na stary blog :)

      http://ariadna.piszecomysle.pl/2017/02/20/moj-pierwszy-raz/

      http://ariadna.piszecomysle.pl/2017/03/01/moj-pierwszy-raz-w-portugalii-cz-1/

      Usuń
  3. Może to wina mojej przeglądarki, ale ja również nie widzę zdjęć...
    Fajne to Twoje nowe miejsce w sieci Ariadno:)
    pozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszko, szukaj w lutym i marcu - w postach z tamtego czasu znajdziesz i zdjęcia :)
      W sumie nie lubię przenosin. Zwłaszcza, jeśli jestem do nich zmuszana....

      Usuń
  4. Zainstalowałam Cię już z nowym adresem i także brakiem zdjęć niepocieszona jestem ...

    OdpowiedzUsuń
  5. dzień dobry na "nowych śmieciach"

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A witaj, witaj. Z tym przenoszeniem sporo roboty, prawda? ;)

      Usuń