Ulica była podejrzanie ciemna. Zresztą nie tylko moja –
każda, którą wracałam tego wieczoru z pracy. Podjechałam pod dom, dalej ciemno.
- No maleńki, zostajesz dziś tutaj na noc – powiedziałam do
swego błękitnego wozu – Bardzo mi przykro, nie otworzę bramy. Nie ma prądu.
Stąd te egipskie ciemności…
Mrok ulicy bezlitośnie mnie wchłonął, gdy przekręcałam klucz
w bramce.
- Ciemno…. – szepnęłam – W tej ciszy i nocnej czerni, można
by osadzić akcję jakiegoś przerażającego thrillera.
Nawet pies był wyjątkowo wyciszony, kiedy go wypuszczałam.
Szedł ostrożnie, jakby bojąc się, że za progiem domostwa, spotka go coś
strasznego…
Lubię te czasy, w których technika daje nam gotowe
rozwiązania.
Wszyscy spali, a ja musiałam zminimalizować niedogodności związane
z brakiem prądu. Na szczęście w sukurs przyszła mi latarka z telefonu. Nie do
pomyślenia, żeby kiedyś obejść się bez świeczki…
Telefoniczna latarka dawała taki snop światła, że nic nie
byłoby na tyle skuteczne.
Z jej pomocą pościeliłam łóżko, dałam psu jeść i umyłam się
w zimnej wodzie.
- Dopiero stygnie – stwierdziłam po dotknięciu kaloryfera. –
Krótko nie ma prądu. Mam nadzieję, że szybko załączą, bo dom się wychłodzi… -
westchnęłam.
Co robię w łóżku przed snem?
Oczywiście czytam. Bez tego ani rusz!
Sprawdziłam naładowanie telefonu – latarka nie pobrała zbyt
wiele prądu. Na szczęście.
Byłby problem z rozładowanym telefonem, bo co by mnie rano
obudziło…
Przecież trzeba wstać do pracy. Wskaźnik naładowania
telefonu przyjęłam z ulgą:
- Można poczytać.
I światło latarki z telefonu wystarczyło. Naprawdę!
Od razu przypomniałam sobie, jak przed laty, będąc małą
dziewczynką, czytywałam książki pod kołdrą. Nocą rodzice zabraniali mi czytać,
stąd musiałam udawać, że tego nie robię, choć robiłam, ale pod kołdrą, więc nie
było widać.
I gdy tak sobie snułam wspomnienia, czytając książkę w
świetle latarki, włączono prąd.
Momentalnie wyskoczyłam z łóżka, żeby wstawić samochód na
zwykłe miejsce.
Konsekwencje braku prądu skłoniły mnie do odświeżenia
wspomnień i przypomnienia sobie, iż nie zawsze było tak prosto, jak teraz.
Przypomnę tylko kilka technicznych ciekawostek.
- Gdy byłam dzieckiem, moi rodzice trzymali żywność na…
parapecie. Taki rodzaj niby lodówki.
Podejrzewam, że to rozwiązanie kwalifikowało się do realizacji tylko
zimą.
- Pamiętam tarkę w naszym domu – mama kucała przy wannie i
tarła, tarła, tarła. Czy współczesna odzież zniosłaby takie katusze?
- Moja babcia była posiadaczką otwieranego żelazka,
do którego ładowało się…rozpalony węgiel.
- Kilkanaście lat temu natrafiłam w rodzinnym domu mego ojca
na cep. Czy pamiętacie do czego służył?
- W czasie wakacji u przyszywanej cioci, miałam okazję
zapoznać się z pewnego rodzaju młockarnią. Tego lata przygotowywałam też
własnoręcznie masło w maselnicy.
- Telewizory z biało-czarnym obrazem już nie istnieją, ale na takim właśnie urządzeniu oglądałam ówczesne bajki (mój tata potrafił naprawiać takie telewizory, a ja chętnie mu asystowałam przy tym zajęciu)
- Na pewno wielu z Was pamięta ubikacje na zewnątrz domu –
drewniane budki z wyciętym serduszkiem – pamiętam takie WC u mojej babci, zanim
powstała łazienka z prawdziwego zdarzenia. Zimą koszmarnie nie chciało się
korzystać z takiego „przybytku”.
Zdjęcia pochodzą przede wszystkim z zasobów strony pixabay
Ciekawa jestem, jakie są Wasze wspomnienia z codzienności w XX wieku?
A może pamiętacie inne narzędzia/urządzenia lub
charakterystyczne dla tamtej epoki „udogodnienia”, o których zapomniałam
wspomnieć? 😏
Takich zabytków nie pamiętam w użyciu, poza biało-czarnym telewizorem. Mam do dziś po babci żelazko na duszę (taki wkład, który się rozgrzewało w piecu), ale już wtedy był pamiątką. Tylko ręczny młynek do kawy przez jakiś czas mego dzieciństwa babcia używała.
OdpowiedzUsuńMoi rodzice pochodzili z rodzin wielodzietnych. Stąd mieli taki, a nie inny start. Ich rodzin nie stać było na pomoc młodemu małżeństwu. I tak myślę, że moi rodzice bardzo dobrze sobie poradzili, choć czasy komuny ułatwiały życie np. można było dość szybko dostać spółdzielcze mieszkanie.
UsuńKażdy w tamtych czasach musiał mieć pracę i nie było wyścigu szczurów. Dzisiejsi emeryci nawet nie zdają sobie sprawy, jak trudno jest teraz spełniać się w życiu - rodzica, pracownika, współmałżonka.
Trochę zeszłam z tematu ;)
Ręczny młynek też mieliśmy :) Kolorowy telewizor zobaczyłam po raz pierwszy u swego przyszłego męża - jego rodzice też wszystko mieli jako pierwsi z bloku: mieszkanie własnościowe, samochód, antenę satelitarną i kolorowy telewizor ;)
Zawsze się uważało, że kawa z ręcznego młynka jest lepsza, niż z elektrycznego :) Teraz uważam, że kawa z ekspresu jest lepsza niż parzona ;)
Tary nigdy nie widziałam na własne oczy. Cepów, maselnicy i wychodka też nie, bo nigdy nie miałam nikogo na wsi (pierwszy raz w życiu widziałam wieś już po studiach). Biało-czarny telewizor tak, do tego pralka Frania, oddzielna wirówka, powiększalnik do wywoływania zdjęć... Żelazko z duszą było w rodzinie, ale tylko jako zabytek.
OdpowiedzUsuńTę tarkę pamiętam tylko z początków mego dzieciństwa, właściwie jako epizod. Tak naprawdę "wychowałam się" na france. Jako najstarsza z rodzeństwa (a może przez to, że byłam dziewczyną) często asystowałam przy tym praniu, bo trzeba było je przepuścić przez wyżymaczkę, zamiast ręcznie wykręcać.
UsuńW moim domu pranie to była wielka ceremonia, połączona z gotowaniem w wielkim garze. Gdy urodziłam syna, tylko gotowanie pieluch w wielkim garze pozbawiało ich szarości - były śnieżnobiałe, niczym ze sklepu.
Z praniem z tamtego czasu kojarzą mi się także procedury z nimi związane. Firanki były własnoręcznie dziergane przez mamę. Po wypraniu i wykrochmaleniu, oddawało się je do kobiety mieszkającej w sąsiednim bloku, która za symboliczną opłatę, naciągała je i wykładała na słońcu. Po takiej akcji firanki były sztywne, niczym wyprasowane przez walec. Kto w tych czasach miałby czas, żeby tak się bawić?
Czasy komuny to były czasy poświęcone przede wszystkim rodzinie i zabiegom związanym z domowymi porządkami. Tak wspominam tamten czas.
Moja śp. Teściowa też robiła firanki sama, takim dziwnym czółenkiem oraz na szydełku. Teść nawet zrobił jej specjalną ramę do suszenia ich, właśnie w stanie idealnie naciągniętym.
UsuńDziwię się, że mama wysyłała mnie do kobiety z tymi firankami, zamiast skłonić tatę, de facto złotą rączkę, do stworzenia takiej ramki....
UsuńMielismy firanki nosiły nazwę raszlowe, robione na kołkach jeszcze je mam choć sa porwane ale mam do nich niezwykły stosunek, taki wielce sentymentalny, mama prała i nosila do rozpięcia na takiej ramie przynosiła sztywne złożone po powieszeniu przez miesiąc dwa było pięknie i znowu pranie itp. itd. Mam w domu zelazka zebrane po rodzinie wszystkie z duszą na węgiel do tkanin lżejszych ale tez do sukna. Młynki do kawy i do pieprzu. Pralka Frania była super, po zakupie nowej pralki automatu, Franię przerobiliśmy na kosiarkę (silnik był dobry). Było kilka jeszcze innych rzeczy piękna balia, tara, kocioł do gotowania bielizny, maselniczka do wyrabiania masła, kołowrotek, lampy naftowe. Wiele rzeczy uratowałam, bo kocham starocie.
UsuńTo teraz, Jadziu, masz fantastyczne pamiątki! :)
UsuńPamiętam, że gdy po raz pierwszy zobaczyłam telewizor z pilotem, to gały mi wylazły do wierzchu, a byłam już w liceum.
OdpowiedzUsuńMnie też wylazły gały, u mojego przyszłego męża ;)
UsuńW mieszkaniu babci była lodówka produkcji radzieckiej, ale w mieszkaniach były takie szafki podkuchenne z dziurą na wylot, właśnie służące za lodówki w czasach, gdy nie każdy je miał. Zima potwornie ciągnęło po nogach od strony tej szafki i babcia z dziadkiem zatykali ją zmiętymi gazetami, a potem zasłaniali deseczką.
OdpowiedzUsuńZ ZSRR kojarzy mi się pralka, którą otrzymałam jako prezent ślubny. Miała przymocowany jakiś dziwny obciążnik i potrafiła wychodzić na środek kuchni tak daleko, na ile pozwalał jej kabel ;)
UsuńJakoś nie potrafię sobie wyobrazić takiej szafki, ale za to spiżarkę już tak - tam moja babcia trzymała żywność, która nadawała się do dłuższego przechowywania. Siłą rzeczy musiało tam być bardzo zimno :)
Pamiętam i to wszystkie wymienione ! i cepy i kosy , i sianokosy :))) i takie fajne piece chlebowe , maszynę do szycia z nożnym napędem... Od dzieciństwa kochałam wieś : ) Oj się rozmarzyłam.... !
OdpowiedzUsuńW sianokosach uczestniczyłam, choć nie były to nasze, rodzinne zbiory, lecz sąsiadów. Nawet na sianie spałam - na strychu u babci, po jakiejś rodzinnej imprezie, gdy zabrakło miejsc na nocleg. Niby jest fajnie, ale wszystko gryzie hihihiih. Niemniej to było specyficzne doznanie :)
UsuńNożną maszynę do szycia też pamiętam :) Jak ten czas szybko minął....
Wszystko znam, nawet korzystałam, jeśli nie u siebie w domu, to u rodziny na wsi, a młócka cepem staje się teraz atrakcją turystyczną...
OdpowiedzUsuńGdy przeprowadziliśmy się na własne mieszkanie, nie starczyło na lodówkę, uratowała nas sroga zima:-)
Sławojki to przecież prekursorki dzisiejszych tojtojek.
Wiem, że młócka staje się atrakcją ;)
UsuńKiedy szukałam zdjęcia, zajrzałam tu i tam :)
Lodówkę mieliśmy z wystawki z Niemiec, więc z tym nie było problemów, gdy przeprowadziliśmy się do domu. Natomiast z braku finansów na zakup karniszów, firanki trzeba było...przybić do ściany gwoździami ;)
Kto dziś tak zaczynałby nowe życie? Młodzi biorą kredyt, uglebiając się na 20-30 lat i mają mieszkanie, jak z marzeń. Tylko mieszkać. Przed laty nie było to takie proste - nawet budowa domu przypominała wydzieranie ze sklepów tego, co akurat udało się kupić....
Lodówkę mieliśmy od kiedy pamiętam. Była taka mała, kwadratowa, chyba "Igloo", albo coś w tym rodzaju. Ale pamiętam ustrojstwo z drewna do robienia masła. Sama robiłam, gdy byłam dzieckiem, babcia dodawała potem soli..pyszne masełko , nie to, co teraz:) Muszę przyznać, że ciężko byłoby w dzisiejszych czasach żyć bez prądu, a kiedyś ludzie jakoś dawali sobie radę.Czytać książki przy świetle świecy, albo lampy naftowej? O nieee :)))
OdpowiedzUsuńJestem ciekawa, czy dałoby się domowym sumptem zrobić sobie masło? Ono faktycznie inaczej smakowało.
UsuńCiocia, u której "klepałam" to masło, piekła sama chleb. Trio czyli ciepły chleb posmarowany zrobionym przez siebie masłem i powidła śliwkowe zrobione przez ciocię, były naprawdę wyśmienite! :)
Bez prądu nie wyobrażam sobie życia.
Pomyśleć, że w rodzinnym domu mego taty, gdy sam był dzieckiem, dom oświetlano właśnie z pomocą lampy naftowej...
Myślę, że można "wyklepać" masło domowym sposobem, ale mleko musiałoby być prosto od krowy, bo te, które kupujemy w sklepie do niczego się nie nadaje. Moim zdaniem na etykietach powinno się uprzedzać klientów, że mamy do czynienia z napojem mlecznym, bo z mlekiem ma to niewiele wspólnego.
UsuńChlebek pszenny sami sobie pieczemy, a na zakwasie piecze nam teściowa. Piwnicę mam pełną dżemów i innych przetworów, bo zatęskniliśmy do normalności, ale.. nie wyobrażam sobie czytania przy lampie naftowej, albo świecy. Ech.. miłe wspomnienia z dzieciństwa.. mimo wszystko tęskni się za tym, co było, za ludźmi, których już nie ma, za tamtą atmosferą.. Dobrego dnia Ariadno:)
Barbara
Nie wiem, czy nasze żołądki zniosłoby mleko prosto od krowy. Mnie nigdy nie nie służyło.
UsuńPijam teraz tylko bezlaktozowe :)
Pomieszkując czasem na wakacjach w górach u wujka, chodziłam spory kawałek po swojskie mleko. Przynosiłam je w metalowej bańce, ale rzadko piłam.
Serdeczności Barbaro :)
Mam takie niejasne wspomnienie, jak robię z Babcią masło z takiej maśniczki... i jak widziałam już grudki, to można było kończyć;)
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie z nad filiżanki kawy:)
Grudka do grudki i powstawało pachnące masełko! :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńJa w ogóle od początku miałam jedną babcię. Potem dopiero drugą, od mojego męża. Jednej i drugiej już nie ma, ale za to pozostały wspomnienia :)
UsuńWidzę, że "klamory" z dawnych czasów dobrze znasz, choć sama nie byłaś ich posiadaczką :)
Ten komentarz został usunięty przez autora.
UsuńDorotko, miło mi - odnajdę Cię :)
UsuńOd małego żyję w mieście, stąd też zmiany zachodzące nie są jakieś wielkie. Mógłbym napisać o Game-Boyach, Pegasusach, Tazosach i takich tam małych radościach z lat 90., które teraz są albo nie dostępne albo stanowią swoisty Graal w pewnych kręgach. :)
OdpowiedzUsuńI słusznie. McDonald to zuooo. :) Ale czasem można wpaść, zobaczyć czy nas tam nie ma, albo coś.
Pozdrawiam!
Ja nie wpadam w takie miejsca, bo nie ma powodu ;)
UsuńCiekawe, czy Twoja rodzina zna te wszystkie urządzenia z przeszłości... :)
To ja dołożę do tego lampę naftową...Uwielbiałam jej migotliwy blask...;o)
OdpowiedzUsuńPodejrzewam, że jednak nie tęsknisz za jej blaskiem ;)
UsuńI spędzam wieczory przy pochodni, piorę w balijce, korzystam w wychodka, tv nie mam wcale, żelazko jest zbędne...I przez pół roku w roku jestem szczęśliwa...
UsuńEeeeee, nie wiem co powiedzieć ;)
UsuńPamiętam lokówkę rozgrzewaną na palniku gazowym. Termofor z gorącą wodą zamiast poduszki elektrycznej. Mój telefon komórkowy chyba jest przedpotopowy, bo nie mam w nim latarki, przy której mogłabym czytać. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńTermofor pamiętam, lecz lokówki już nie.
UsuńMoże nie wiesz, Iwonko, że masz latarkę? ;)
Babcia na pewno pamięta te wszystkie staromodne żelazka czy tarę.
OdpowiedzUsuńNo to kumam. W takim razie mój staż w prasowaniu jest malutki, bo wynosi dopiero parę miesięcy.
Co do McDonalda też za często w nim nie bywam, chyba, że jest okazja, a głód zbliża się jakoś do mnie. Wtedy to tak.
Pozdrawiam!
Na pewno pamięta. Pytałeś ją?
UsuńO, przywołałaś i moje wspomnienia z dzieciństwa. A teraz jesteśmy chyba trochę niewolnikami elektryczności. Ja mam jeszcze w domu gaz, ale moja przyjaciółka ma wszystko na prąd i w razie awarii pozostaje jej gotowanie na ognisku :)
OdpowiedzUsuńJa też do niedawna miałam wszystko na prąd. Teraz też ogrzewanie na gaz. Nie zmienia to faktu, że bez prądu ani rusz... Nawet piec na gaz nie ruszy ;)
UsuńPrzywołałaś Ariadno piękne wspomnienia. Tak prałam, tak robiłam masło. Pamiętam, że niektóre produkty trzymało się w studni. One w kance, kanka na sznurku i hop dowody.
OdpowiedzUsuńOoooooooooo, to ja takich rzeczy nie doświadczyłam :)
UsuńCiekawie napisałaś, pokazuje jak ludzie są uzaleznieni od prądu, od techniki a kiedyś ludzie sobie te dobre radzili
OdpowiedzUsuńpozdrawiamm nowego bloga
Tak, jesteśmy uzależnieni od techniki.
UsuńMnie to nie przeszkadza, dopóki nie zabraknie prądu ;)
Mieszkałam i wychowywałam się na wsi. Pamiętam wszystkie sprzęty, które zamieściłaś w swoim poście. Co prawda ojciec nigdy nie używał cepa, a mamy nie pamiętam piorącej na tarce, ale te sprzęty były na na strychu naszego domu. Pamiętam Franię z wyżymaczką i młocarnię na prąd. Na strychu bawiliśmy się drewnianym kołowrotkiem do przędzenia i bujaliśmy się w fotelu z wikliny. Stał tam też wiklinowy wózek dziecięcy.
OdpowiedzUsuńDo dzisiaj pamiętam maszynę do szycia ,, Singer" z pedałem nożnym do jej poruszania. Mama szyła na niej wszystko. Lampa naftowa z okopconym szkłem, na naftę zawsze była pod ręką. Kiedyś prąd wyłączali bardzo często. Drewniany młynek do mielenia kawy na korbkę z szufladką, pamiętacie? Też stał w kuchni.
Pozdrawiam serdecznie Ariadno:)
Z dzieciństwa pamiętam taki młynek do kawy. Kiedy zaczęłam pracować, mieliłam w nim kawę ;)
UsuńNie pamiętam ani jednego z tych przedmiotów, za to pamiętam pralkę z której trzeba było przerzucać mokre pranie do osobnej komory żeby się odwirowało :P Matko ile przy tym było roboty, a jeszcze później rozwiesić na sznurkach, jak sobie pomyślę że kiedyś funkcjonowałam bez elektrycznej suszarki na pranie to aż mi słabo, tak samo jeśli chodzi o zmywarkę.
OdpowiedzUsuńTelewizora czarno-białego też nie pamiętam ale pamiętam że czasem coś puszczali czarno-białe, nigdy nie oglądałam bo mnie zaraz głowa bolała...
A ja pamiętam tradycyjną pralkę - nie mieliśmy wirówki. Jako dziecko asystowałam czyli podtrzymywałam mokre pranie, a mama je wyżymała we France. Tam była taka wyżymaczka na korbkę :)
UsuńJestem pewna, że w takiej ciemności stworzyłabym całą historię pełną grozy. :D Bardzo przyjemny post, czytałam z zaciekawieniem. Niestety mało pamiętam, choć na wsi łazienka była na zewnątrz. Jakoś zawsze mnie to przerażało i jednocześnie śmieszyło. :D
OdpowiedzUsuńTaki starodawny gadżet - wc na zewnątrz.
OdpowiedzUsuńPrzy siarczystych mrozach korzystało się z...wiaderka ;)
przepis na domowe masło - bierzesz słoik z zakrętką, napełniasz do 2/3 śmietaną 36 % albo więcej, wazne - nie może być z lodówki, musi miec temperaturę pokojową. I machasz tym słoikiem... czy tam potrząsasz... jak zwał, tak zwał. Po chwili będzie masło i maślanka.
OdpowiedzUsuńMachałaś kiedykolwiek w ten sposób? :)
UsuńOch ile wspomnień się nasuwa... zabrakło by miejsca w okienku komentatorskim ;) Powiem tylko, że jak na rynku nie było masła, a nie każdy posiadał taką drewnianą maselnicę, to wlewało się śmietanę do Frnani i włala... oczywiście o ile miało się odpowiednią ilość śmietany. Powyższy przykład widziałam u sąsiadów, którzy mieli dużo krów i którzy wówczas sprzedawali masło z niezłym zyskiem :)
OdpowiedzUsuńNie żartuj! We Frani można było masło robić? hihihih
UsuńNie pomyślałabym ;)
Z domowych starych sprzętów, swojego czasu wykorzystaliśmy bęben z pralki, żeby zrobić grilla ;)
No widzisz :) Polak potrafi :)
UsuńA potrafi, potrafi i to niejeden, bo taki bęben znalazł użytek na wielu podwórkach ;)
UsuńNie wyobrażam sobie życia bez prądu,a moja mama uczyła się przy lampkę naftowej. Pokazane prze Ciebie przedmioty znam. Pamiętam z mojego dzieciństwa gotowanie w kotle pościeli na węglowej kuchni, kąpiel w metalowej wanience. Ciężkie to były czasy dla kobiet.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam:)
Ja też pamiętam taką metalową wanienkę...
UsuńCiężkie były to czasy dla kobiet i ich córek ;)
Dawniej do wszystkiego angażowano małe dziewczynki. Przynajmniej mnie to dotknęło. Córki brata mają luz blues i nie muszą tego robić, co ja kiedyś. A wciąż wszystko kręci się wokół tej samej osoby czyli mojej mamy, a ich babci ;)
...niby nic się nie zmieniło, tylko czasy inne...
UsuńCepów nie pamiętam, natomiast kierat z wczesnego dzieciństwa już tak. Przy świecach ciężko by było czytać, ale lampa naftowa była ok. Tuż przed II wojną światową do użycia weszły nowoczesne lampy naftowe, które dawały lepsze światło, niż żarówki. Tak opowiadał mój wujek.
OdpowiedzUsuńPamiętam też pralkę Franię oraz montowaną na niej ręczną wyżymaczkę. Wyżymając pranie takim ustrojstwem można było nabawić się niezłej krzepy - żaden fitnes nie był potrzebny :-)
Wyżymałam, to wiem ;)
OdpowiedzUsuńA wcześniej trzeba było to pranie np. wygotować w ogromnym garze na gazie, potem pranie prało się we France, żeby na koniec wyżąć je w tej wyżymaczce. Zawsze asystowałam przy tej czynności, bo pościel trzeba było trzymać za przeciwległy koniec, żeby się nie ubrudziło.
Po wysuszeniu pościel trzeba było nakropić i naciągnąć i w tym też była moja rola, a potem tylko do magla.
Zgadnij kto najczęściej tam zasuwał... ;)
Z kolei ja nie pamiętam lampy naftowej, ale uwielbiałam opowieści taty, jak to drzewiej bywało :)