Poranek.
Jakich wiele.
Tylko czyjeś życie zmienić się miało.
Zegar tykał niemiłosiernie.
Gonił nas czas. Niewyspane stawiłyśmy się u celu.
A tu nic nie tknięte.
Rozumiałam. Trudno było opuszczać miejsce, w którym trzeba było zostawić mnóstwo przeżyć.
Zakasałam rękawy.
Młoda też.
Znikało życie kobiety w czeluściach kartonów.
Nie dziwię się, że poruszała się niczym w malignie.
Trudno było jej się pogodzić:
ze śmiercią,
ze zmianami,
z przeprowadzką.
Rozumiałam to.
Na nowym mieszkaniu alarm!
Niecierpliwy właściciel.
Stawiała kroki. Niespiesznie. Po lekach spowolniona.
- Jak ona da rady?! – myślałam – Zmierzyć się z tym wszystkim….
- Chodź szybciej, nie będzie czekać – rzuciłam.
- Idę – rzekła, poruszając się wciąż ślimaczym tempem.
Mieszkanie było dużo mniejsze i droższe, ale jaśniejsze.
Klitka.
Jak w hotelu.
Jednak przyjemnie zaglądało tu słońce.
Mam nadzieję, że słońce polubi właścicielkę, a ona rozjaśni się choć na chwilę.
Jest taka poważna!
Dotarło do niej to, co się dzieje…
Do nas wszystkich.
Już dawno.
Załatwiłyśmy.
Podpisała werdykt.
Trzeba było wracać.
Przed mieszkaniem tumult – nie spakowane pół życia!
A
tu trzeba się spieszyć, nie bacząc na smutek – policja może nałożyć
mandat na życzliwego, który przyjechał samochodem, by pomóc.
https://www.youtube.com/watch?v=OmLNs6zQIHo
* * *
Minęło prawie pół miesiąca.
Rozumiem tamten smutek.
I modlę się, by jej się udało.
Nałogi są jak rak – trudno się od niego uwolnić.
Mam nadzieję, że jej się uda.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz