[...] Miała wrażenie, że otwarcie strony internetowej rady gminy
trwa w nieskończoność. Drżącą ręką wsunęła na nos okulary do czytania i
zaczęła wodzić wzrokiem po menu. W końcu znalazła tablicę ogłoszeń.
Nazwisko męża ukłuło ją w oczy upiorną czernią na białym tle: „Simon
Price niegodny miejsca w radzie”.
Dwa razy kliknęła na tytuł, otworzyła wpis i przeczytała go. Miała wrażenie, że wszystko wokół przesuwa się i wiruje.
- O Boże – szepnęła.
Bojler przestał postukiwać. Za chwilę Simon miał włożyć piżamę, którą
ogrzewał na kaloryferze. Już zaciągnął zasłony w salonie, włączył boczne
oświetlenie i rozpalił w kominku, żeby po zejściu na dół móc się
wyciągnąć na kanapie i obejrzeć wiadomości.
Ruth wiedziała, że musi
mu powiedzieć. Niezrobienie tego, pozwolenie, by dowiedział się sam,
zwyczajnie nie wchodziło w grę. Nie potrafiłaby zachować takiej
informacji dla siebie. Czuła się przerażona i winna, choć nie wiedziała
dlaczego.
Usłyszała, jak mąż zbiega po schodach, a po chwili stanął w drzwiach ubrany w niebieską piżamę ze szczotkowanej bawełny.
- Misiu – szepnęła.
- Co się stało? – zapytał, natychmiast podenerwowany.
Wiedział, że coś się stało. Wiedział, że jego luksusowy plan obejmujący
kanapę, ogień w kominku i wiadomości w telewizji za chwilę ulegnie
zmianie.
Pokazała na monitor, głupkowato przyciskając drugą rękę do ust jak mała dziewczynka.
Jej przerażenie udzieliło się mężowi. Podszedł do komputera i z
wściekłością spojrzał na ekran. Czytanie szło mu wolno. Każde słowo,
każdą linijkę odcyfrowywał dokładnie, uważnie.
Skończył i stał bez
ruchu, analizując w myślach wszystkich prawdopodobnych kapusiów po
kolei. Pomyślał o żującym gumę operatorze wózka widłowego, którego
zostawił w Fields po odebraniu nowego komputera. Pomyślał o Jimie i
Tommym, którzy po cichu brali z nim lewe zlecenia. Ktoś z pracy musiał
się wygadać. Wściekłość i strach zderzyły się w nim i doprowadziły do
wewnętrznej eksplozji.
Podszedł do schodów i zawołał:
- Hej, wy dwaj! Na dół! JUŻ!
Ruth nadal zakrywała usta dłonią. Czuł sadystyczną pokusę, żeby strącić
tę rękę jednym ciosem, powiedzieć żonie, żeby się, kurwa, wzięła w
garść, bo to przecież jego unurzano w gównie. Andrew wszedł do pokoju, a
za nim zjawił się Paul. Andrew zobaczył stronę Rady Gminy Pagford na
monitorze i matkę zasłaniającą usta dłonią. Idąc boso po starym dywanie,
miał wrażenie, że leci w dół zamknięty w zerwanej windzie.
- Ktoś – warknął Simon do synów – gadał o sprawach, o których wspominało się w tym domu.
Paul wszedł do salonu z ćwiczeniami z chemii w ręce i trzymał je jak
książeczkę do nabożeństwa. Andrew wpatrywał się w ojca, próbując nadać
twarzy wyraz zdziwienia połączonego z zaskoczeniem.
- Kto się wygadał, że mamy kradziony komputer? - zapytał Simon.
- Ja nie – powiedział Andrew.
Paul tępo wpatrywał się w ojca, próbując przeanalizować pytanie. Andrew
modlił się, żeby brat odpowiedział. Dlaczego tak długo się zastanawia?
- No? – warknął Simon na Paula.
- Chyba nikomu nie…
- Chyba? Chyba nikomu nie powiedziałeś?
- Nie, chyba nikomu nie…
- A to ciekawe – powiedział Simon, chodząc za Paulem tam i z powrotem. – To ciekawe.
Uderzeniem wytrącił synowi książkę z rąk.
- Skup się, gówniarzu – warknął. – Spróbuj się, kurwa, skupić. Mówiłeś komuś, że mamy kradziony komputer?
- Nie, że kradziony – powiedział Paul. – Nigdy nikomu nie mówiłem…Chyba nawet nikomu nie mówiłem, że mamy nowy komputer.
- Rozumiem – powiedział Simon. – Więc ta informacja wypłynęła za pomocą czarów, tak?
Pokazywał palcem na monitor komputera.
- Ktoś się, kurwa, wygadał! – wrzasnął. – Bo wszystko jest w
pierdolonym internecie! I będę miał zajebiste szczęście, JEŚLI NIE
WYWALĄ MNIE Z PRACY!
Pięć ostatnich słów wybił Paulowi pięścią na
głowie. Paul skulił się i robił uniki. Z lewej dziurki w nosie popłynęła
mu ciemna ciecz. Krwotoki z nosa męczyły go kilka razy w tygodniu.
-
A ty?! – wrzasnął Simon na żonę, która nadal stała jak posąg obok
komputera, wytrzeszczając oczy za szkłami okularów zasłaniając usta
dłonią jak czarczafem. – Tobie też się zachciało pierdolonych plotek?
Ruth zakneblowała usta.
- Nie, Misiu – szepnęła. – To znaczy jedyną osobą, której wspomniałam o naszym nowym komputerze, jest Shirley, a ona nigdy…
„Ty głupia kobieto, ty pieprzona głupia kobieto, po co mu o tym powiedziałaś?”
- Co takiego? – zapytał cicho Simon.
- Wspomniałam Shirley – zakwiliła Ruth. – Ale nie mówiłam, że jest kradziony. Powiedziałam tylko, że przyniosłeś go do domu…
- No to, kurwa, wszystko jasne, nie?! – zagrzmiał Simon głosem
przechodzącym w krzyk. – Jej pierdolony syn startuje w wyborach, jasne,
że pierdolone babsko chce się mnie pozbyć!
- Misiu, ale to właśnie ona mnie przed chwilą zawiadomiła. Przecież nie…
Podbiegł do niej i uderzył ją w twarz, dokładnie tak, jak chciał, od
kiedy zobaczył jej głupią, wystraszoną minę. Okulary Ruth spadły z
twarzy i roztrzaskały się o regał. Uderzył ją jeszcze raz, a wtedy
runęła na stolik komputerowy, który z taką dumą kupiła za pierwszą
wypłatę z South West General.
Wcześniej Andrew coś sobie obiecał.
Miał wrażenie, że porusza się w zwolnionym tempie. Wszystko zrobiło się
zimne, zamglone i jakby nierzeczywiste.
- Nie bij jej – powiedział wciskając się między rodziców. – Nie…
Warga pękła mu rozgnieciona na siekaczu pięścią Simona i chłopak runął
do tyłu, na matkę, która leżała na klawiaturze. Simon wymierzył następny
cios, który trafił Andrew w ręce osłaniające twarz. Andrew próbował
wstać z bezwładnej, podnoszącej się matki, a ogarnięty szałem Simon
okładał ich oboje na oślep…
Andrew upadł na kolana, żeby uniknąć
pięści ojca, a wtedy Simon kopnął go w żebra. Andrew usłyszał żałosny
głos Paula: „Przestań!”.
Noga Simona znowu śmignęła w stronę żeber
Andrew, ale chłopak zrobił unik. Palce ojca uderzyły o ceglany kominek i
nagle rozległ się okropny skowyt.
Andrew odczołgał się na bok.
Simon trzymał się za stopę, skacząc na drugiej nodze i klnąc cienkim
głosem. Ruth opadła na obrotowy fotel, łkając w dłonie. Andrew wstał,
czując smak swojej krwi.
- Każdy mógł wiedzieć o tym komputerze –
wysapał, szykując się na ciąg dalszy przemocy. Teraz, kiedy już się
zaczęło, kiedy walka już trwała, czuł się odważniejszy. Najgorsze było
czekanie, patrzenie na wysuwającą się żuchwę Simona i słuchanie, jak w
jego głosie narasta żądza agresji. – Mówiłeś, że oberwał jakiś
ochroniarz. Każdy mógł się wygadać. Nie tylko my…
- Nie mów mi… ty
pierdolony gówniarzu… Kurwa, złamałem palec u nogi! – wydyszał Simon,
opadając na fotel i nada trzymając się za stopę. Najwidoczniej oczekiwał
współczucia.
Andrew wyobraził sobie, że wyciąga pistolet i strzela
Simonowi prosto w twarz, patrząc jak kula rozrywa głowę i mózg
rozpryskuje się po salonie.
- A Paulinka znowu ma okres! – wrzasnął
Simon na Paula, który próbował zatamować krew z nosa, przeciekającą mu
między palcami. – Złaź z dywanu! Złaź, kurwa z dywanu, ty pieprzony
lalusiu!
Paul wybiegł z pokoju. Andrew przycisnął koniec T-shirtu do piekących ust.
- A te wszystkie lewe zlecenia? – szlochała Ruth.
Jej policzek był różowy od uderzenia, a po brodzie kapały łzy. Andrew
nienawidził jej, kiedy była taka upokorzona i żałosna. Nienawidził jej
też trochę za to, że sama wpakowała się w kłopoty, bo przecież nawet
idiota mógłby przewidzieć…
- Napisali tu o lewych zleceniach.
Shirley o nich nie wie, skąd mogłaby wiedzieć? To ktoś z drukarni.
Mówiłam ci, Misiu, mówiłam ci, żebyś nie brał tych zleceń, one zawsze
spędzały mi sen z…
- Morda w kubeł, płaczliwa krowo! Ale przeciwko
wydawaniu tych pieniędzy nic nie miałaś! – krzyknął Simon, znowu
wysuwając żuchwę.
Andrew miał ochotę wrzasnąć na matkę, żeby była
cicho. Paplała, kiedy każdy kretyn wiedziałby, że należy milczeć, ale
kiedy przydałoby się coś powiedzieć, siedziała bez słowa. Niczego się
nie nauczyła. Nadal nie potrafiła przewidzieć, ze zbliża się eksplozja.
Przez chwilę nikt się nie odzywał. Ruth wycierała oczy wierzchem dłoni i
co chwilę pociągała nosem. Simon trzymał się za stopę, zaciskał zęby i
głośno oddychał. Andrew zlizywał krew z piekącej wargi i czuł, jak
puchną mu usta.
- Przez to wypierdolą mnie z roboty – powiedział
Simon, rozglądając się z wytrzeszczonymi oczami, jakby spodziewając się
znaleźć kogoś, komu zapomniał przyłożyć. – Od dawna mówią o jakiejś
pierdolonej redukcji. To koniec. To mnie…
Strącił ze stołu lampkę,
która jednak się nie rozbiła, tylko potoczyła po podłodze. Sięgnął po
nią, wyrwał wtyczkę z kontaktu, uniósł lampkę nad głową i rzucił nią w
Andrew, który zrobił unik.
- Kto się, kurwa, wygadał?!
- To
musiał być jakiś dupek z drukarni! – odkrzyknął Andrew. Jego warga,
nabrzmiała i boleśnie pulsująca, przypominała w dotyku cząstkę
mandarynki. – Myślisz, że my…Myślisz, że jeszcze się nie nauczyliśmy, że
trzeba trzymać gębę na kłódkę?
To przypominało odgadywanie zamiarów
dzikiego zwierza. Widział mięśnie naprężające się w szczęce ojca, ale
czuł, że Simon zastanawia się nad jego słowami.
- Kiedy to się pojawiło w Internecie? – ryknął Simon do Ruth. – Sprawdź! Jaka przy tym jest data?
Jego żona, nadal pochlipując, przysunęła nos do monitora na odległość pięciu centymetrów, bo jej okulary zostały roztrzaskane.
- Piętnastego – szepnęła.
- Piętnastego…w niedzielę – powiedział Simon. – To była niedziela, nie?
Ani Andrew, ani Ruth nie przytaknęli. Andrew nie mógł uwierzyć swemu
szczęściu. Ale jednocześnie nie wierzył, że potrwa ono długo.
-
Niedziela – powtórzył Simon. – Więc w zasadzie każdy mógł….Ja pierdolę,
mój p a l e c! – zawołał, kiedy podźwignął się z fotela i przesadnie
utykając, ruszył w stronę Ruth. – Z drogi!
Czym prędzej się odsunęła
i patrzyła, jak jej mąż jeszcze raz czyta wpis na stronie. Bez przerwy
prychał jak zwierzę próbujące oczyścić nozdrza.
Andrew pomyślał, że mógłby udusić ojca, kiedy ten tak siedzi, gdyby tylko znalazł się kawałek kabla. […]
[…]
Simon siedział i myślał, czując pulsowanie pękniętego palca. Pocił się w
cieple kominka owładnięty bezsilną wściekłością. Lanie, które sprawił
żonie i synom, było dla niego niczym, nawet się nad nim nie zastanawiał.
Właśnie spotkała go wielka krzywda, więc złość w naturalny sposób
wyładowała się na najbliższych. Tak to już jest w życiu. W każdym razie
Ruth, ta głupia suka, przyznała się, że wygadała Shirley… […]
J.K.Rowling
Trafny wybór
* * *
Fragmenty
takie, jak ten zawsze wywołują we mnie mieszane uczucia. Bo jak to?
Jeden człowiek jest w stanie zdominować całą rodzinę?
Jak to się
dzieje, że ofiary długie lata poddają się woli oprawcy, a wręcz
zacierają ślady przemocy, pudrując siniaki na ciele, unikając
wścibskiego wzroku sąsiadów?
Milczą i cierpią. I jeśli się zastanowić, to w większości siła. Dlaczego w tym przypadku niewykorzystana?
O tym, że prawo w takich przypadkach jest nieudolne i opieszałe, już nieraz dyskutowaliśmy.
Jednak zastanowiłabym się także nad innym aspektem. Według jednego z
przykazań powinniśmy czcić ojca i matkę. Czy dzieci mogą pozwolić sobie
na myśli o ewentualnym odwecie na sprawcy? Czy mają do tego prawo?
A
teraz zastanawiając się w szerszym zakresie, czy żonę (najczęściej
kobiety są ofiarami przemocy z racji mniejszych możliwości fizycznych) i
dzieci, jeśli ukarzą swego oprawcę, powinno się karać (np. więzieniem),
czy potraktować ulgowo zgodnie z zasadą, że "miarka się przebrała",
więc nerwy mogły puścić?
* * *
https://www.youtube.com/watch?v=m65jhGwtWrg
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz