Czas przyspieszył.
Zawsze tak robi, kiedy zbliżamy się do ważnych zdarzeń.
Właśnie sobie to wyobraziłam:
- choinka zielona (pięknie przystrojona)
- pachnie ciastem i pieczonym karpiem
- na stole opłatek
- za stołem gość i jeszcze jeden
- i my, nasza czwórka.
Mąż trzyma na smyczy psa.
Pies się wścieka, nie zna tego gościa (raczej słabo zna).
Zrywa się właścicielowi i choć ma na psim pysku kaganiec, gryzie kobietę siedzącą za stołem.
Robi się nieprzyjemnie…
Stop!
Tak nie musi być!
Za
kilka dni zacznę dawać mu tabletki na uspokojenie, żeby (chłopak) się
nie stresował, że „intruz” chodzi mu po domu (każdy nieznajomy jest dla
psa intruzem, człowiek kojarzy mu się z biciem, ze złem, którego
doświadczył, więc ufa tylko nielicznym).
Kobietę – gościa posadzimy za stołem tak, żeby pies nie miał dostępu.
Mam nadzieję, że tabletki (psychotropy) zdziałają cuda – trzymajcie kciuki.
Czy ja napomknęłam, że czas przyspieszył?
Zawsze tak robi o tej porze. Jakby na złość wszystkim.
Ale ja mu się nie dam – choinka ścięta, karpie zamrożone, produkty na wypieki zakupione.
Będzie dobrze.
Nawet sobie coś kupiłam.
Jakżeż mogłam przejść obojętnie wobec takich aniołów?
Nie byłam także obojętna na uroki nieba pewnego grudniowego popołudnia, gdy słońce stworzyło na niebie takie piękne zjawisko!
A ptaki nie są obojętne na to, co wrzucam im do karmnika.
Zerknijcie sami. Te czarne punkciki u podnóża karmnika to wróble, wydziobujące z trawy to, co inne zrzuciły im z góry.
Czarne punkty opanowały wnętrze domku, bażanty spacerują na dole, a na kuleczkach z jedzeniem uwiesiła się sikorka.
Słabo to widać – zdjęcie wykonane jest w przybliżeniu, z kuchennego okna.
Moi drodzy, czas przyspieszył.
Dla
mnie jeszcze bardziej – często bywam teraz na rozmaitych ćwiczeniach,
które organizuje siłownia. Wróciłam do nich po roku leniuchowania.
Dlaczego?
Jeśli ktoś twierdzi, że nie może ćwiczyć, bo wszystko go boli, jest w błędzie.
Mnie zaczęło wszystko boleć BEZ TYCH ćwiczeń (teraz "bolą" już tylko zakwasy).
Myślę,
że ruch jest dobrym sposobem na zimową chandrę, do czego zachęcam
wszystkich sceptyków. Wszak w czasie ćwiczeń wydzielają się endorfiny,
prawda? :-P
Trzymałam w zanadrzu sporą dawkę humoru, żeby Wam ją zademonstrować wtedy, gdy potrzebny jest dobry nastrój.
Przystopujcie
z tymi świątecznymi przygotowaniami, zatrzymajcie się na chwilę i
pośmiejcie razem ze mną. Nie ma nic gorszego, niż sfrustrowana, zmęczona
gospodyni domowa, która zasiada do wigilijnego stołu.
" Udało jej się nie eksplodować aż do przyjazdu Helenki, czyli do
następnego poranka. Kiedy zobaczyła bratową, możliwość wybuchu stała się
niebezpiecznie realna.
Cholerny
Atanazy nie uprzedził, że ona tu będzie świtem i to nie umownym, ale o
wpół do siódmej rano. Musieli wyjechać wcześnie z tymi jakimiś
znajomymi. I szybko jechać, psiakrew!
Helenka
tryskała urodą, humorem, zadowoleniem z siebie. Widać było na pierwszy
rzut oka, że wybyczyła się obrzydliwie w tym Cannes i w tym Londynie,
siedząc Atanazemu na garbie i w ogóle nie przejmując się obowiązkami
wobec własnego dziecka oraz tym, że zwaliła to dziecko – z
przyległościami! – jej, Eulalii, na głowę!
Eulalia, która nie była ani wypoczęta, ani w dobrym humorze (za mała
przestrzeń życiowa może prowadzić nawet do zbrodni), ani zadowolona z
siebie (dlaczego właściwie pozwoliła na to, aby jej ukochany domek stał
się hotelem i przechowalnią?), w dodatku czuła wyraźnie, że jej uroda
podupada w tych niekorzystnych warunkach, od pierwszych chwil miała
ochotę bratową zamordować.
Razem z Helenką na ganku pojawiły się potwornej wielkości sakwojaże.
I nowy hałas.
Dzwonek do drzwi, naciskany wiele razy w figlarnym rytmie. Głośne
okrzyki na pożegnanie owych znajomych, którzy ją tu przywieźli. Kiedy
Eulalia, jedyna sypiająca na parterze, a więc najbliżej jazgoczącego
dzwonka, już ją wpuściła, otrząsnąwszy się z trudem ze snu – jeszcze
głośniejsze okrzyk, mające na celu powitanie domowników, a przede
wszystkim kochanej, słodkiej córeczki, która na pewno stęskniła się
strasznie za mamą, mama też tęskniła, ale teraz już będziemy razem, moja
Marysia kochana, moja, moja!
Eulalia usiłowała cichcem zawrócić do swojego gabinetu i pozostawić
witające się towarzystwo swojemu losowi (pewnie świetnie by sobie
poradzili bez niej), ale Helenka i Balbina postanowiły do tego nie
dopuścić.
- Lalu, jak możesz! – To matka.
- Eulalio, nie uciekaj przecież teraz, kiedy mam ci tyle do
opowiadania! – To Helenka. – Szybko zrobimy jakieś śniadanie, to znaczy
wy zrobicie, bo ja muszę się oporządzić, całą noc jechaliśmy, ale oni są
świetni, ci moi znajomi, obaj kierowcy doskonali po prostu, z gorszymi
przyjechalibyśmy tu dopiero na południe…
I świetnie by było – pomyślała ponuro Eulalia, a głośno powiedziała:
- To idź się oporządzaj do górnej łazienki, a ja zajmę dolną. I żeby mi nikt nie przeszkadzał!
- A śniadanko? – zaśmiała się perliście Helenka.
- Babcia zrobi – odpowiedziała Eulalia i zniknęła za drzwiami łazienki, słysząc jeszcze natarczywe pytania Marysi:
- Mamo, ale powiedz, co mi przywiozłaś, powiedz, co mi przywiozłaś?...
Odpowiedź Helenki szczęśliwie zagłuszył szum prysznica.
Wiadomo, że ze spania już nic nie będzie. Boże, mój Boże.
Te dwie symetryczne zmarszczki koło ust są nowe. I ta jedna koło oka.
Ciekawe, dlaczego tylko z jednej strony? Koło oczu też powinny być
symetryczne. A może ona ma nieuświadomiony tik nerwowy, jak jeden jej
kolega, nazywany przez wszystkich „Migawką”?
Bzdura, nie ma żadnego tiku. Oka też nie puszcza, bo to ohydne. Te ostatnie tygodnie wyryły na jej twarzy zmarszczki.
Zabiję Helenkę. Albo Marysię. Albo kogokolwiek!
Spokojnie, nie na leży budzić w sobie negatywnych uczuć.
Ale jakoś trzeba się rozładować.
Rozejrzała się. Same plastiki. Nie nadają się.
Jest! Woda Feel good, w szklanej buteleczce. Zostało jeszcze ćwierć
butelki. Mniej więcej. Może jedna piąta. To będzie pięć złotych.
Odżałuje.
Z całej siły cisnęła flakonikiem o posadzkę. Odłamki szkła poleciały na
wszystkie strony, a powietrze napełnił przyjemny zapach o nieco za
dużym stężeniu.
Jest lepiej.
Teraz trzeba tylko to wszystko pozbierać, żeby komuś nie wbiło się w nogę.
- Mama…
- Co, Sławeczko? – Głos Eulalii nie zdradzał jej wcześniejszych turbulencji emocjonalnych.
- Coś stłukłaś?
- Moje „odeparfę”. Wyleciało mi z ręki. – Eulalia owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi.
Sława rzuciła okiem na rozpryśnięte szczątki buteleczki.
- Niezły miało rozrzut. Ja posprzątam, chcesz?
- Dobre z ciebie dziecko. To ja pójdę się ubrać.
Eulalia chciała wyminąć córkę, ale ta zatrzymała ją jeszcze na moment w drzwiach i zapytała prosto w ucho:
- Pomogło?
Eulalia zaśmiała się. Inteligentne dzieci posiada. To zawsze plus.
- Pomogło. Świetna metoda. Dziękuję ci, kochanie."
Romans na receptę
Monika Szwaja
* * *
Moi drodzy….
…życzę Wam byście jak najczęściej się uśmiechali w czasie nadchodzących Świąt!
Ruszam dogonić czas ;-)
https://www.youtube.com/watch?v=2_pUZk8Kuds
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz