sobota, 9 grudnia 2017

Ruszam dogonić czas czyli uśmiechnij się, idą święta! - 18.12.2016

Czas przyspieszył.
Zawsze tak robi, kiedy zbliżamy się do ważnych zdarzeń.
Właśnie sobie to wyobraziłam:
- choinka zielona (pięknie przystrojona)
- pachnie ciastem i pieczonym karpiem
- na stole opłatek
- za stołem gość i jeszcze jeden
- i my, nasza czwórka.
Mąż trzyma na smyczy psa.
Pies się wścieka, nie zna tego gościa (raczej słabo zna).
Zrywa się właścicielowi i choć ma na psim pysku kaganiec, gryzie kobietę siedzącą za stołem.
Robi się nieprzyjemnie…


Stop!
Tak nie musi być!
Za kilka dni zacznę dawać mu tabletki na uspokojenie, żeby (chłopak) się nie stresował, że „intruz” chodzi mu po domu (każdy nieznajomy jest dla psa intruzem, człowiek kojarzy mu się z biciem, ze złem, którego doświadczył, więc ufa tylko nielicznym).
Kobietę – gościa posadzimy za stołem tak, żeby pies nie miał dostępu.
Mam nadzieję, że tabletki (psychotropy) zdziałają cuda – trzymajcie kciuki.


Czy ja napomknęłam, że czas przyspieszył?
Zawsze tak robi o tej porze. Jakby na złość wszystkim.
Ale ja mu się nie dam – choinka ścięta, karpie zamrożone, produkty na wypieki zakupione.
Będzie dobrze.
Nawet sobie coś kupiłam.
Jakżeż mogłam przejść obojętnie wobec takich aniołów?





Nie byłam także obojętna na uroki nieba pewnego grudniowego popołudnia, gdy słońce stworzyło na niebie takie piękne zjawisko!




A ptaki nie są obojętne na to, co wrzucam im do karmnika.
Zerknijcie sami. Te czarne punkciki u podnóża karmnika to wróble, wydziobujące z trawy to, co inne zrzuciły im z góry.
Czarne punkty opanowały wnętrze domku, bażanty spacerują na dole, a na kuleczkach z jedzeniem uwiesiła się sikorka.
Słabo to widać – zdjęcie wykonane jest w przybliżeniu, z kuchennego okna.




Moi drodzy, czas przyspieszył.
Dla mnie jeszcze bardziej – często bywam teraz na rozmaitych ćwiczeniach, które organizuje siłownia. Wróciłam do nich po roku leniuchowania.
Dlaczego?
Jeśli ktoś twierdzi, że nie może ćwiczyć, bo wszystko go boli, jest w błędzie.
Mnie zaczęło wszystko boleć BEZ TYCH ćwiczeń (teraz "bolą" już tylko zakwasy).
Myślę, że ruch jest dobrym sposobem na zimową chandrę, do czego zachęcam wszystkich sceptyków. Wszak w czasie ćwiczeń wydzielają się endorfiny, prawda? :-P



Trzymałam w zanadrzu sporą dawkę humoru, żeby Wam ją zademonstrować wtedy, gdy potrzebny jest dobry nastrój.
Przystopujcie z tymi świątecznymi przygotowaniami, zatrzymajcie się na chwilę i pośmiejcie razem ze mną. Nie ma nic gorszego, niż sfrustrowana, zmęczona gospodyni domowa, która zasiada do wigilijnego stołu.


   " Udało jej się nie eksplodować aż do przyjazdu Helenki, czyli do następnego poranka. Kiedy zobaczyła bratową, możliwość wybuchu stała się niebezpiecznie realna.
Cholerny Atanazy nie uprzedził, że ona tu będzie świtem i to nie umownym, ale o wpół do siódmej rano. Musieli wyjechać wcześnie z tymi jakimiś znajomymi. I szybko jechać, psiakrew!
Helenka tryskała urodą, humorem, zadowoleniem z siebie. Widać było na pierwszy rzut oka, że wybyczyła się obrzydliwie w tym Cannes i w tym Londynie, siedząc Atanazemu na garbie i w ogóle nie przejmując się obowiązkami wobec własnego dziecka oraz tym, że zwaliła to dziecko – z przyległościami! – jej, Eulalii, na głowę!
    Eulalia, która nie była ani wypoczęta, ani w dobrym humorze (za mała przestrzeń życiowa może prowadzić nawet do zbrodni), ani zadowolona z siebie (dlaczego właściwie pozwoliła na to, aby jej ukochany domek stał się hotelem i przechowalnią?),  w dodatku czuła wyraźnie, że jej uroda podupada w tych niekorzystnych warunkach, od pierwszych chwil miała ochotę bratową zamordować.
    Razem z Helenką na ganku pojawiły się potwornej wielkości sakwojaże.
    I nowy hałas.
    Dzwonek do drzwi, naciskany wiele razy w figlarnym rytmie. Głośne okrzyki na pożegnanie owych znajomych, którzy ją tu przywieźli. Kiedy Eulalia, jedyna sypiająca na parterze, a więc najbliżej jazgoczącego dzwonka, już ją wpuściła, otrząsnąwszy się z trudem ze snu – jeszcze głośniejsze okrzyk, mające na celu powitanie domowników, a przede wszystkim kochanej, słodkiej córeczki, która na pewno stęskniła się strasznie za mamą, mama też tęskniła, ale teraz już będziemy razem, moja Marysia kochana, moja, moja!
   Eulalia usiłowała cichcem zawrócić do swojego gabinetu i pozostawić witające się towarzystwo swojemu losowi (pewnie świetnie by sobie poradzili bez niej), ale Helenka i Balbina postanowiły do tego nie dopuścić.
   - Lalu, jak możesz! – To matka.
   - Eulalio, nie uciekaj przecież teraz, kiedy mam ci tyle do opowiadania! – To Helenka. – Szybko zrobimy jakieś śniadanie, to znaczy wy zrobicie, bo ja muszę się oporządzić, całą noc jechaliśmy, ale oni są świetni, ci moi znajomi, obaj kierowcy doskonali po prostu, z gorszymi przyjechalibyśmy tu dopiero na południe…
   I świetnie by było – pomyślała ponuro Eulalia, a głośno powiedziała:
   - To idź się oporządzaj do górnej łazienki, a ja zajmę dolną. I żeby mi nikt nie przeszkadzał!
   - A śniadanko? – zaśmiała się perliście Helenka.
   - Babcia zrobi – odpowiedziała Eulalia i zniknęła za drzwiami łazienki, słysząc jeszcze natarczywe pytania Marysi:
   - Mamo, ale powiedz, co mi przywiozłaś, powiedz, co mi przywiozłaś?...
   Odpowiedź Helenki szczęśliwie zagłuszył szum prysznica.
   Wiadomo, że ze spania już nic nie będzie. Boże, mój Boże.
    Te dwie symetryczne zmarszczki koło ust są nowe. I ta jedna koło oka. Ciekawe, dlaczego tylko z jednej strony? Koło oczu też powinny być symetryczne. A może ona ma nieuświadomiony tik nerwowy, jak jeden jej kolega, nazywany przez wszystkich „Migawką”?
    Bzdura, nie ma żadnego tiku. Oka też nie puszcza, bo to ohydne. Te ostatnie tygodnie wyryły na jej twarzy zmarszczki.
    Zabiję Helenkę. Albo Marysię. Albo kogokolwiek!
    Spokojnie, nie na leży budzić w sobie negatywnych uczuć.
    Ale jakoś trzeba się rozładować.
    Rozejrzała się. Same plastiki. Nie nadają się.
    Jest! Woda Feel good, w szklanej buteleczce. Zostało jeszcze ćwierć butelki. Mniej więcej. Może jedna piąta. To będzie pięć złotych. Odżałuje.
    Z całej siły cisnęła flakonikiem o posadzkę. Odłamki szkła poleciały na wszystkie strony, a powietrze napełnił przyjemny zapach o nieco za dużym stężeniu.
    Jest lepiej.
    Teraz trzeba tylko to wszystko pozbierać, żeby komuś nie wbiło się w nogę.
    - Mama…
    - Co, Sławeczko? – Głos Eulalii nie zdradzał jej wcześniejszych turbulencji emocjonalnych.
    - Coś stłukłaś?
    - Moje „odeparfę”. Wyleciało mi z ręki. – Eulalia owinięta szlafrokiem otworzyła drzwi.
    Sława rzuciła okiem na rozpryśnięte szczątki buteleczki.
    - Niezły miało rozrzut. Ja posprzątam, chcesz?
    - Dobre z ciebie dziecko. To ja pójdę się ubrać.
    Eulalia chciała wyminąć córkę, ale ta zatrzymała ją jeszcze na moment w drzwiach i zapytała prosto w ucho:
     - Pomogło?
    Eulalia zaśmiała się. Inteligentne dzieci posiada. To zawsze plus.
     - Pomogło. Świetna metoda. Dziękuję ci, kochanie."


Romans na receptę
Monika Szwaja

*                                       *                                       *


Moi drodzy….
…życzę Wam byście jak najczęściej się uśmiechali w czasie nadchodzących Świąt!


Ruszam dogonić czas ;-)


https://www.youtube.com/watch?v=2_pUZk8Kuds



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz