sobota, 9 grudnia 2017

Seksem cię potraktuję, piękny nieznajomy - 17.11.2016


             Przymknęłam oczy. Nagle nie miałam już ciała – raczej same zakończenia nerwowe. Palce Garricka wsunęły się we mnie i dotknęły najczulszego punktu. Wygięłam się w łuk, starając się zidentyfikować dotyk. Kompletne szaleństwo. Czułam gorący oddech Garricka, gdy okrywał pocałunkami moje piersi.
Może przestałam myśleć, ale moje dłonie miały własny rozum. Przesunęły się po napiętym brzuchu i zjechały niżej w poszukiwaniu zapięcia spodni. Gdy namierzały guzik, pocałunki Garricka stały się jeszcze bardziej namiętne. Przycisnął mnie do materaca i poczułam, że pragnę czegoś więcej. Musnęłam dłonią przód jego dżinsów. Garrick drgnął i wydał z siebie zduszony jęk.
- Boże słodki, Bliss – wychrypiał wprost w moje usta.
Złożył na moich wargach boleśnie powolny pocałunek i ukląkł nade mną. Usłyszałam dźwięk rozpinanego rozporka. Nie miałam odwagi patrzeć, gdy pozbywał się ubrań. Kiedy zatrzymał się na chwilę, nagi, skoncentrowałam spojrzenie na suficie. Chciałam tego. Strasznie. Co było dość przerażające.
Właśnie miałam powtórzyć tę mantrę (chcę, chcę, chcę), gdy ręce i usta Garricka przejęły moje ciało we władanie. Czułam narastające napięcie, byłam na granicy wybuchu. Marzyłam o tym, żeby owinąć nogi wokół jego bioder i żeby stało się to, co miało się stać. Garrick zsunął ze mnie majtki i nagle znalazł się tuż pomiędzy moimi udami.
Zamarłam. Zero oznak życia.
Za moment będę uprawiać seks.
Z facetem, którego dzisiaj poznałam i o którym nic nie wiem.
Z facetem, który niczego nie wie o mnie. Który nie wie na przykład, że jestem dziewicą.
Boże, naprawdę chciałam mieć to już za sobą. Garrick był nieprawdopodobnie seksowny, ja byłam nieprawdopodobnie nakręcona, ale wszystko to było zupełnie nie w moim stylu.
Nie mogłam tego zrobić. Nie z nim.
Nieświadomy mojej rozpaczy. Garrick nie przestawał mnie pieścić – teraz jego usta muskały zagłębienie pomiędzy szyją i ramieniem.
Powinnam była mu powiedzieć, że nigdy wcześniej nie poszłam z nikim do łóżka. Że to dla mnie za szybko, nie jestem gotowa i tak dalej. Pewnie wyszłoby niezręcznie, ale chyba by zrozumiał. Chyba.
Zamiast wydusić z siebie prawdę, rozpaczliwie usiłowałam znaleźć inne wyjście z sytuacji. Mój wzrok padł na słój w kształcie kota, podarowany dawno temu przez pra prababcię, a mózg, przegrzany widać ciągłym włączaniem i wyłączaniem, wyprodukował totalny kretynizm.
- Stój! Stój! Koty! – krzyknęłam.
Rany boskie, co ja pieprzę?
Zaparłam się rękoma o ramiona Garricka i odepchnęłam go. Odsunął się nieco, oczy miał pociemniałe z pożądania, włosy w nieładzie, a usta opuchnięte od pocałunków. Wyglądał zabójczo. Prawie zmieniłam zdanie. Prawie.
- Kochanie, przepraszam, powiedziałaś koty? – wychrypiał bez śladu zrozumienia.
- Tak! Słuchaj… Naprawdę nie mogę tego zrobić. To znaczy  nie teraz. Bo, rozumiesz, mam kota. I muszę tego kota, ee…, odebrać. Właśnie. I się nim zająć. Muszę się zająć moim kotem. I właśnie dlatego nie możemy…
Nadal leżałam na plecach. Do tego gadałam głupoty, wymachiwałam rękoma i modliłam się, żeby nie wziął mnie za kompletną idiotkę, którą bez wątpienia byłam.
Przecież ja nawet nie mam kota!
Diabli wiedzą, które synapsy w moim mózgu tak zawaliły sprawę, ale miałam przemożna chęć kopnąć się w tyłek. A potem walić głową w ścianę, aż stracę przytomność. Gdyby się zdarzyło tę przytomną odzyskać, mogłabym później bez słowa wskoczyć do basenu pełnego kwasu…
Garrick też nie był do końca przytomny, bo całkiem niezłą chwilę zajęło mu przetwarzanie właśnie usłyszanej informacji. Rozejrzał się.
- Nie widzę żadnego kota.
Zaschło mi w gardle jak zawsze, gdy usiłowałam kręcić. Od dzieciństwa byłam beznadziejną kłamczuchą, co zresztą wielokrotnie udowodniłam.
- To dlatego, że… Że jej tu nie ma. Właśnie. Mam kota, ale nie ma go tu teraz, bo… Muszę go… ją odebrać. Zupełnie zapomniałam.
Spojrzał na zegarek. Było dwadzieścia minut po północy.
- Masz ją odebrać teraz? – zapytał z niedowierzaniem.
Odepchnęłam go mocniej i odpuścił. Przetoczył się na bok i zastygł, gapiąc się na mnie w zdumieniu. Co za absurd. Garrick był kompletnie nagi, ja miałam na sobie stanik i podwiniętą wysoko spódnicę. Oraz majtki owinięte wokół kostki.
- Tak! Jest u weterynarza. I to jest, jakby to ująć, całodobowy weterynarz.
- Całodobowy weterynarz?
- Tak. Mamy takich w Ameryce. Absolutnie. – Basen pełen kwasu wydawał się coraz bardziej kuszący. – Miałam ją odebrać kilka godzin temu!
- Nie możesz tego zrobić rano?
Nie! Chciałam jak najszybciej wciągnąć majtki, ale zachwiałam się i zsunęłam się z łóżka. Grzmotnęłam gołym tyłkiem o podłogę, co nie było przyjemne.
- Jezu, Bliss!
Garrick zeskoczył z łóżka i przyklęknął obok, co tylko powiększyło moje zakłopotanie. Nadal był nagi i, cóż, gotowy.
- Nic mi nie jest, serio. Po prostu… No, muszę ją dzisiaj odebrać. Bo inaczej będę musiała dużo dopłacić!
- Okej, tylko się ubiorę i pojedziemy razem.
Uwaga – katastrofa!
- Nie! To znaczy – nie ma potrzeby. Dam sobie radę. A poza tym chyba zaraz powinien przyjechać ślusarz?
Starałam się przywołać na twarz uśmiech mówiący „naprawdę nie ma sprawy”, ale byłam pewna, że wyszedł mi raczej grymas z rodzaju „jestem niepoczytalną, uciekaj, póki możesz!”.
Rzucił okiem na drzwi i zrzedła mu mina.
- Tak, ślusarz. Pewnie masz rację.
- To super. A ja… ja sobie tam pobiegnę. Wyjdź, kiedy… -
Popatrzyłam na niego i poczułam, że zamieniam się w lepką kulkę wstydu, upokorzenia i piramidalnej głupoty. – Wtedy, kiedy będziesz gotowy. E, rozumiem. Albo jak ci wygodnie.
A potem zrobiłam to, co zawsze wychodziło mi najlepiej – uciekłam. Garrick mnie wołał, ale wystrzeliłam jak z procy, przeleciałam przez korytarz, dopadłam drzwi wejściowych i pobiegłam przed siebie.
Byłam w połowie parkingu, gdy dotarło do mnie kilka rzeczy:
  1. Nie miałam na sobie butów;
        a)  ani bluzki.
  1. Nie wzięłam ze sobą kluczy;
        a)  ani niczego innego.
  1. Właśnie zostawiłam w mieszkaniu nieznajomego faceta;
        a)  który był zupełnie nagi
Ktokolwiek powiedział, że przygody na jedną noc są proste i nieskomplikowane, nigdy nie spotkał chodzącej katastrofy imieniem Bliss.



Coś do stracenia
Cora Carmack



Historyjka dość sympatyczna, w której uczucia grają pierwsze skrzypce.
Czy Bliss przypieczętowała tę znajomość seksem? O tym dowiecie się czytając książkę młodej pisarki.



Analizując tę opowieść zastanawiałam  się, czy i mnie przytrafiały się tak absurdalne przygody? Już chciałam pokręcić przecząco głową, ale byłaby to nieprawda.
Życie jest jednak nieprzewidywalne…
Pierwszego absurdu „dopuściłam się” już w szkole średniej, na klasowym wyjeździe. Groteska narzuciła nam się sama, w drewnianej ubikacji, do której wchodziło się we dwie osoby. O przepraszam, jeśli myślicie, że dzieliły nas drzwi, jesteście w błędzie.
Po wejściu do przybytku okazało się, że w środku jest miejsce na dwie osoby załatwiające się JEDNOCZEŚNIE!
To znaczy wyrżnięte w drewnie dwie dziury.
Dla dwóch osób.
Niestety z racji dalekiej przeszłości nie kojarzę miejscowości (raczej pipidówy), w której RZECZ miała miejsce. Pamiętam, że byliśmy wtedy gdzieś na Pomorzu, na obozie wędrownym.

Nigdy więcej nie spotkałam się z czymś takim…



Czy kojarzycie dziwne sytuacje w swoim życiu, na myśl o których uśmiechacie się pod nosem?
Opowiecie o nich?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz