sobota, 9 grudnia 2017

Ta ostatnia niedziela? Wcale nie! cd. - 6.09.2016

Nie chciałam Was przemęczać zbyt długim tekstem.
Jednak i ten fragment chciałam zachować w pamięci...

"Usiadł przy komputerze i zaczął szukać informacji na temat zdolności sawantów…


…Tym razem znalazł historię autystycznej Nadii.
Jej losy opisali Lorna Selfie w książce Nadia: a case of extraordinary drawing ability in an austin child i Oliver Sachs w książce Mężczyźna, który pomylił swoją żonę z kapeluszem. Czytał jak zauroczony. To była poruszająca historia i pod wieloma względami podobny przypadek. Tak samo jak August, Nadia po urodzeniu wydawała się zupełnie zdrowa. Potem jej rodzice stopniowo orientowali się, że coś jest nie tak.
Nie mówiła. Nie patrzyła w oczy. Nie lubiła, kiedy jej dotykano, i nie reagowała na uśmiechy mamy i próby nawiązania kontaktu. Najczęściej milczała, była wycofana i kompulsywnie rwała kartki papieru – na bardzo cienkie paski. W wieku sześciu lat nadal nie mówiła.
Potrafiła za to rysować jak da Vinci. Już w wieku trzech lat niespodziewanie zaczęła rysować konie, ale w odróżnieniu od innych dzieci nie zaczynała od kształtu, od konturu, tylko od szczegółów: od kopyta, buta jeźdźca czy ogona. I co najdziwniejsze, rysowała szybko. Zestawiała wszystko w zawrotnym tempie – dodając coś to tu, to tam, i powstawała idealna całość – koń w galopie albo w stępie. Frans od czasu własnych nastoletnich prób wiedział, że nie ma nic trudniejszego do narysowania niż zwierzę w ruchu. Jakkolwiek by się starać, efekt będzie nienaturalny i sztywny. Trzeba mistrza, żeby uchwycić lekkość biegu. Nadia była mistrzynią już w wieku trzech lat. Jej konie były jak idealne fotosy, narysowane lekką ręką – i z całą pewnością nie był to wynik długich ćwiczeń. Jej talent objawił się z siłą gejzeru i wprawił w osłupienie wszystkich wokół. Jak ona to robiła? Jak to możliwe, że kilkoma szybkimi ruchami ręki przeskakiwała stulecia rozwoju sztuki?
Australijscy badacze Allan Synder i John Mitchell przestudiowali jej rysunki i w 1999 roku przedstawili teorię, która stopniowo zdobywała powszechną akceptację. Stwierdzili, że wszyscy mamy wrodzone predyspozycje do bycia wirtuozami, ale w większości z nas są one zablokowane.
Jeśli na przykład widzimy piłkę, nie od razu rozumiemy, że jest trójwymiarowa. Mózg błyskawicznie interpretuje szereg szczegółów – cień, różnice w głębokości, rozmaite niuanse – i na ich podstawie wyciąga wnioski na temat formy. Nie jesteśmy tego świadomi, ale dopiero kiedy to wszystko przeanalizowaliśmy, jesteśmy  stanie zrozumieć, że w oddali widzimy piłę, a nie koło.
Mózg sam tworzy ostateczną formę, a kiedy już ją nada, nie widzimy szczegółów, które dostrzegliśmy na początku.
Las przesłania pojedyncze drzewa. Mitchell i Synder odkryli ze zdziwieniem, że gdyby tylko udało nam się wydobyć z mózgu pierwotny obraz, widzielibyśmy świat zupełnie inaczej i być może moglibyśmy go lepiej odwzorowywać, tak jak Nadia, nawet bez ćwiczeń.
Innymi słowy Nadia miała dostęp do pierwotnego obrazu, do surowego materiały powstającego w mózgu. Widziała mrowie szczegółów i cieni, zanim zostały przetworzone, i dlatego zaczynała od pojedynczych elementów, od kopyta albo pyska, nie od całości, bo całość, taka, jak się ją powszechnie rozumie, jeszcze nie powstała. Frans widział luki w tej teorii i jak zwykle miał wiele krytycznych pytań, ale ta myśl do niego przemawiała.
W dużej mierze właśnie takiego pierwotnego oglądu rzeczywistości zawsze szukał podczas swoich badań. Szukał perspektywy, dzięki której nie brałby wszystkiego za pewnik i pod tym, co pozornie oczywiste, mógłby dostrzec, drobne szczegóły.
Czuł, że go to wciąga coraz bardziej, i czytał z rosnącą fascynacją. I nagle się wzdrygnął. Zaklął głośno. Poczuł ukłucie niepokoju i spojrzał na syna. Ale to nie wyniki badań sprawiły, że przeszył go dreszcz. Stało się to wtedy, kiedy przeczytał o pierwszym roku Nadii w szkole.
Umieszczono ją w klasie dla dzieci autystycznych, a edukacja polegała przede wszystkim na nauce mówienia. Robiła postępy. Słowa przychodziły jedno po drugim. Ale cena była wysoka. Kiedy zaczęła mówić, jej talent zniknął. Lorna Welfe stwierdziła, że jeden język został najprawdopodobniej zastąpiony innym. Nadia nie była już geniuszem, lecz zwykłą poważnie upośledzoną dziewczynką, która wprawdzie trochę mówiła, ale straciła to, co zachwycało cały świat. Czy było warto? Po to, żeby móc powiedzieć kilka słów?
Nie – prawie krzyknął Frans, również dlatego, że sam zawsze był gotów zapłacić każdą cenę, byle tylko być geniuszem w swojej dziedzinie. Uważał, że lepiej być człowiekiem, który nie potrafi sensownie porozmawiać przy obiedzie, niż kimś przeciętnym. Wszystko, byle nie zwyczajność! Przez całe życie właśnie to było dla niego punktem odniesienia, a jednak…był na tyle rozsądny, żeby rozumieć, że jego elitystyczne zasady w odniesieniu do jego syna niekoniecznie są dobrym drogowskazem. Może kilka fantastycznych rysunków to nic w porównaniu z umiejętnością poproszenia o szklankę mleka albo zamienienia kilku słów z przyjacielem czy ojcem?
A mimo to nie zgadzał się na taki wybór. Nie dałby rady, gdyby musiał wybierać i pozbawić Augusta najbardziej fantastycznej rzeczy, jaka mu się przydarzyła. Nie, nie….taki wybór nie może wchodzić w grę. Żaden rodzic nie powinien podejmować takiej decyzji, czy jego dziecko ma być geniuszem, czy nie. Nikt nie może przecież z góry wiedzieć, co jest dla dziecka najlepsze.
Im dłużej o tym myślał, tym bardziej niedorzeczne mu się to wydawało. Uderzyła go myśl, że w to nie wierzy, a raczej nie chce wierzyć. Mimo wszystko Nadia była tylko jednym z wielu przypadków, nie można było na tej historii opierać teorii naukowej.
Poczuł, że musi wiedzieć więcej i zaczął szperać w sieci."

Co zaskakuje w historii Nadii to fakt, że geniusz dziewczynki trwał dopóty, dopóki ona sama trwała zawieszona między światem rzeczywistym, a tym, w którym tkwił jej umysł.
Gdy zaczęła wymawiać pierwsze słowa, jej talent prysł, jak bańka mydlana.

Trzymajcie się ciepło.
Do napisania 8-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz