niedziela, 10 grudnia 2017

Urodzić to nie wszystko - 19.11.2017

Znów jesteśmy bez pracy.
Kolejny raz.
Współodczuwam, więc choć naprawdę to nie mnie podziękowano, czuję jakbym to ja została bez środków do życia.

 - Nie możesz szybciej? – pytam, gdy dowiaduję się, że pracodawca nie wytrzymał po raz kolejny z jej powolnością.
- Leki…. – mówi ona i usprawiedliwia tym wszystko.
Zaniedbane dziecko, alkoholizm, nieudane życie.
I jest we mnie sporo tolerancji, bo przecież i w moim życiu różnie bywało – tylko oddychanie (darmowe) nam kiedyś pozostało. Bo kasy brakowało na wszystko. I to nie dlatego, że zapijaliśmy smutki, lecz realia polskiej gospodarki finanse nam zżerały.
I parę pomysłów mężczyzny, który nie chciał dorosnąć.

Tolerancja oznacza, że przyszłam z pomocą – na blat wykładamy wszystko, co przywiozłam – jaja, chleb, mleko, ryby – żeby przeżyć. Do następnej pracy.  

- Bierz się do życia – mówię.
I myślę o tym, że przykro mi w imieniu Młodej.
Musi się tłumaczyć: pomaga, czy nie pomaga (matce).
Bezduszna inwigilacja kogoś, kto odbił się od dna.
Jakby DDA nie mieli prawa żyć własnym życiem.
Bo trzeba niańczyć rodziców, którzy ich nie niańczyli.
A powinno być proporcjonalnie – ja tobie, ty mnie.
Ty mnie nie, ja tobie też nie.
Po równo.
W tym przypadku prawo jest niesprawiedliwe, bo to do poszkodowanego (przez najbliższych) powinna należeć decyzja, czy pomagać, czy nie. I tłumaczyć należałoby się przed samym sobą, a nie instytucjami, które chcą umyć ręce, choć istnieją właśnie po to, żeby pomagać.
I to jest właśnie dziwne w rodzicach, gdy przepijają swoje życie lub w toksycznych teściach, którzy zatruwają życie dzieciom zapominając, że kiedyś sami będą potrzebowali pomocy.
Od tych, których truli.
Latami całymi.
I którym uprzykrzali życie.
Wypijali soki, żyli ich kosztem, jak jałowiec – przyrośnięte pasożyty wysysające energię.
A powinna być symbioza – ja tobie, ty mnie.
Ty mnie nie lubisz, ja ciebie też nie muszę.


- Bierz się do życia – powtarzam – Kasy ci trzeba sporo. Opłaty zaraz…
- Już na leki mi nie starczy. Młoda musi mi dać.
- Młoda też chce mieć swoje życie, a nie wiecznie dokładać do matki – mówię.
- Wiem. Pewnie będą chcieli brać ślub.
- A jak mają brać ślub, skoro zaraz po sądach zaczną nas ciągać? Przez ciebie, bo sobie nie radzisz z własnym życiem…

To mi się uzbierało.
I wreszcie wylało.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz