niedziela, 10 grudnia 2017

Wydmuszka - 28.11.2017

Mój mąż powiedział, że ONA przypomina mu bohatera z filmu „Dzień świra”.
Coś w tym jest – siedem razy w tę stronę, siedem w tamtą i ani grama więcej, o dokładnie jednej i tej samej porze. Tu nie ma miejsca na spontaniczność.
Ja myślę, że można by ją zidentyfikować jako Królową Śniegu.
Bo trzeba być bez serca, żeby….
 


https://www.youtube.com/watch?v=pRHaHfeIFTE

Dużo tych "żeby" się uzbierało.
Ostatnie dotyczyło kota.
O zwierzę to ostatnimi laty toczyły się boje, a nasz ogród musiał być zaprojektowany tak, żeby kot był panem na włościach, a pies siedział zamknięty na ograniczonej przestrzeni.

Nasz futrzak akceptował koty. Kudłacz był najsłodszym i najbardziej tolerancyjnym stworzeniem, jakie nosiła ziemia. Do dziś podziwiamy zdjęcie, na którym je z jednej miski razem z kotem od sąsiadów.

Z tym, o którym ta historia, by nie mógł, bo jak?  Byli przecież odseparowani dodatkowym ogrodzeniem, które musieliśmy zbudować.  


Mijały lata.
Odszedł teść, wcześniej pies staruszek. Pojawiła się nowa psina – ze schroniska: wystraszona, zestresowana, agresywna do wszystkich, którzy nie są nami, jego ukochanymi właścicielami.
Pies wybitnie ruchliwy, szybki, z niezwykłym refleksem.
Zmienił się układ rodzinny. Ktoś kogoś bardziej potrzebuje – doszło do zmiany układu sił.
Pies zaczął biegać po całym ogrodzie.
Bo już mógł.
„Nowy” nieraz pogonił coraz starszego kota. Martwiła mnie ta niechęć psa do kota, ale nie było na to rady.


Na wsi zwierzęta mają trudne życie - biegające wolno koty rzadko dożywają późnej starości. Albo rozjeżdżają je samochody, albo katuje nudząca się na wsi młodzież.  
Temu się udało – dziki, bywał w domu tylko nocami. Najadł się, przespał i wybywał w swoją stronę. Omijał nas szerokim łukiem. W końcu mieliśmy psa….
Teść mówił, że kot się mnie boi, bo jestem złym człowiekiem.


- Kot strasznie ciężko oddycha – powiedziała niedawno teściowa.
- Mam antybiotyk. Podasz mu – rzekłam, po czym wytłumaczyłam, jak ma go podawać.
Po kilku dniach pytam:
- Dałaś mu?
- On nie chce.
- Jak to nie chce? Kto tu rządzi – ty, czy kot?  - pytam.
W tym samym czasie zachorował pies od sąsiadów, którego leczyłam. Pies już był zdrowy, a kot dalej chory.
- Jedźmy do weterynarza – proponuję.
- Eeee, może mu przejdzie – ona na to.



Na jakiś czas temat kota został zamknięty . Myślałam, że jednak wyzdrowiał. Faktem jest, że to nie ja sprawuję nad nim opiekę, a on faktycznie do nas nie podchodzi, bo się boi. Trudno było zweryfikować stopień choroby.


Kilka dni temu mąż pyta:
- Pojechałabyś z moją mamą do weterynarza?
- A co się dzieje? – pytam.
- Źle z kotem, ciężko oddycha.
- Oczywiście.
Od czasu dania teściowej antybiotyku dla kota minął miesiąc. Albo więcej….


Przeraziło mnie, że ten kot faktycznie oddycha z wielkim trudem.
Aż coś zakłuło mnie w piersiach, że teściowa mogła doprowadzić do takiego stanu.
W samochodzie słychać było tylko świszczący oddech kota.
- Albo ma astmę, albo zapalenie płuc – rzekłam.
- A może ma guza na gardle i przez to tak oddycha – odparła teściowa.


Na wizytę trzeba było czekać – w gabinecie było jakieś małżeństwo.
- Jak tego kota już nie będzie, pojadę do sanatorium.
- Kot jeszcze żyje, a ty chcesz go uśmiercać? – nie mogłam się nadziwić.
- A ja tylko tak…. Jak KIEDYŚ go nie będzie… - broniła się teściowa.
Weterynarz wyciągnął kota z klatki. Zwierzę było bardzo słabe. Po raz pierwszy kot był na tyle spokojny, że mogłam go pogłaskać.
- Zapalenie płuc. W dodatku silne, bo przechodzone. Ile on ma lat?
- 13.
Rozmowa toczyła się w ten sposób, że weterynarz chciał wybadać, czy w ogóle chcemy leczyć kota.
- Jestem za tym, żeby go ratować! – rzekłam.
Podejrzewam, że moje towarzystwo i to, że rozgryzłam teściową, że zamierza pozbawić kota życia, poskutkowało jej milczącą zgodą na to, co się działo.
- Damy mu antybiotyk. Jednak trzeba będzie codziennie przyjeżdżać.
- Ale nie ma jak… - zaoponowała teściowa.
- Jak to jak? Ja mogę z tobą jeździć – podsunęłam. Tego chyba się nie spodziewała.
- Dobrze. W takim razie dam mu podwójną dawkę, bo jutro mamy nieczynne, a za to przyjedziecie w poniedziałek. Do strzykawki zaś nabiorę leku przeciwbólowego, podacie mu jutro.
Wypytałam go co to za preparat.

Na przyszłość – NIGDY nie podawajcie swoim pupilom ani paracetamolu, ani preparatów z ibuprofenem (skład leku na opakowaniu podany jest malutkimi literami pod nazwą preparatu) – jest dla nich zabójczy. Podaje się preparaty z meloxicamem (ludzki: Opokan, Mel, Movalis – dawka adekwatna do wagi zwierzęcia!).

- Kot kategorycznie nie może wychodzić na zewnątrz – przykazał weterynarz.
- Nie da rady – to moja teściowa. – On jest dziki, nie usiedzi w domu.
- Musi – kategoryczne słowa mężczyzny spowodowały, że teściowa zamilkła.
- Przecież to od ciebie zależy, czy go wypuścisz, czy nie. Kot sam z domu nie wyjdzie – już mnie wkurzyła.
- Ale on będzie chciał wyjść! – upierała się.
- Ale nie może i już – zakończył doktor.
Po jej spojrzeniu widziałam, że przeraża ją ta wizja – kot w domu oznacza brak czystości, bakterie, zapachy zwierzęcia. Tolerowała go, ale tylko na własnych warunkach – miał tylko się przespać (w kotłowni) i sobie iść. Kot się dostosował – przychodził i odchodził.

W drodze powrotnej wysłuchiwałam utyskiwań, jak ona poradzi sobie z tym kotem.
- Dasz radę. Słyszałaś, co powiedział….
Jednak oczyma wyobraźni widziałam dramat teściowej, która po każdym pogłaskaniu zwierzęcia dokładnie myła ręce.
W domu wyjęłyśmy go z klatki. Ucieszyło mnie, że jego oddech był mniej świszczący. Obiecałam jej, że na drugi dzień przyjdę podać mu lek ze strzykawki.
- A jak on coś zrobi w tym przedpokoju?
- To posprzątasz. My sprzątaliśmy tak pięć lat po psie staruszku, który nie wytrzymywał, żeby dotrwać do rana. Ścieraliśmy po nim przez ten cały czas. Nikomu nie przyszło do głowy, żeby go uśmiercać. – powiedziałam.


W niedzielę podałam kotu przeciwbólową zawiesinę.
Wciąż z trudem oddychał.
Posiedziałam chwilę, wygłaskałam go – jedyny moment, kiedy kot, osłabiony chorobą, pozwolił mi na to.
- Sika? Robi kupy? – zapytałam o to, co najważniejsze w takiej chwili.
- Nie.
- No tak… Nie ma czym. Skoro nic nie je. Żeby się nie odwodnił. Trzeba mu dać pić – zdawałam sobie sprawę z faktu, że to nie było odkrywcze. Każdy wie, że chorego trzeba poić.
- Troszkę wypił, postawiłam przed nim spodek z wodą.
- Ok., w takim razie rano pojedziemy na kolejny zastrzyk.


Rano załatwiałam swoje sprawy, teściowa była u lekarza.
W drodze do domu, zadzwoniłam:
- Wróciłaś już?
- Tak – odpowiedziała.
Jedziemy? – zapytałam.
- Jestem niewyspana, kot coś zrobił….Taki smród! Dałam go do kotłowni. Porozmawiamy w domu…
Była zła. Wracałam, mając złe przeczucia.
- Co ten kot takiego zrobił? – pytam.
- Nic nie zrobił – ona.
- To o co chodzi?
- Drapał w nocy, chciał wyjść, wyrzuciłam go do kotłowni. Taki smród w domu! W ogóle się nie wyspałam!
- Miał biegunkę?
- Nie.
- Zesikał się?
- Nie.
- To o co chodzi?
- Nie wiem. Smród jak cholera. Jakby coś się w nim psuło.
- Bierz go, szkoda czasu – chciałam uciąć w zarodku ten dziwny dialog.
Ona miała już swój plan.


- Ludzie biorą zwierzęta zapominając, że będą stare i schorowane i trzeba się nimi opiekować – nie wytrzymałam w samochodzie.
Kot ciężko dyszał – najprawdopodobniej trzeba zmienić antybiotyk, jak sugerował doktor.
- Ja nie będę trzymać tego kota w domu!  Wypuszczę go. Nawet po antybiotyku. On jest dziki – słuchałam jej, nie dowierzając, że chce zabić swego przyjaciela.


Przypomniałam sobie, jak jeździłyśmy do jedynego w okolicy marketu, bo „tylko tam można było dostać dla niego karmę”. Padała przed regałem na kolana, wyjmowała z półek puszki i grzebała, grzebała, grzebała.
Kot MUSIAŁ mieć karmę określonej serii, więc szukała tej serii, rozgrzebując puszki. Wiele razy słyszałam, że poświęca się dla tego kota, bo musi mu kupować mięso, którego sama nie je.
- Ten kot jest taaaaaaaki wybredny – narzekała.
- Jak każdy kot – dodawałam, pomna na to, że wielu właścicieli narzeka na wybredność pożywienia swoich pupili.


Weterynarz tylko spojrzał.
- Kot jest odwodniony. Oczy mu się zapadły, skóra straciła sprężystość. W tym momencie kwalifikuje się do podania kroplówki.
- On śmierdzi, jakby mu się coś w środku psuło – teściowa wysuwała coraz nowe argumenty.
- Ma charakterystyczny zapach, bo zagęścił się mocz. Mogą wysiadać nerki…
- On się męczy w domu. Ja go wypuszczę! – teściowa nie dała sobie powiedzieć.
– Co robimy w takim razie? – zapytał.
- Gdybym nie miała psa, ratowałabym go za wszelką cenę. Nie mam dokąd go wziąć – rzekłam.
- W takim razie dam mu zastrzyk usypiający, żeby nie czuł bólu.
Spojrzał pytająco na właścicielkę kota. Nie oponowała….


Głaskałam to stworzenie, które zawsze się mnie bało. Przyłożyłam nos do jego główki. Kot pachniał…kotem. Zwierzęcym futerkiem.
Po środku nasennym dostał mdłości.
Gładziłam to wychudzone chorobą stworzenie i było mi tak strasznie żal, że nie mogę mu pomóc!


W samochodzie nie miałam ochoty z nią rozmawiać.
- Jestem taka niewyspana! On drapał i drapał… Okropnie się czuję.
- Ty się wyśpisz, a kot nie żyje – rzekłam to, co cisnęło mi się na usta.
- Kiedy się wyśpię? Przecież nie sypiam w dzień! – narzekała coraz głośniej.
- Dzisiaj w nocy się wyśpisz. Nie możesz myśleć tylko o sobie – nie wytrzymałam.
- Muszę myśleć tylko o sobie…. – nakręciła się.
- O tak…. W kontekście całego życia nic innego nie robiłaś, zawsze myślałaś tylko o sobie – pomyślałam.
Ona dalej gderała:
- ….sama jestem. Nikt mi nic nie zrobi…
Nie chciało mi się z nią o tym, co kto, komu, a kto nie.
- Jakbym myślała o sobie, nie budowałabym domu… - perorowała.
Żeby zmienić temat zaczęłam o mamie Młodej.
- Nie wiem co z mamą Młodej w wigilię? Pracuję do 19…
- Co się martwisz? Niech się Młoda o nią martwi.
- Jakoś tak nie potrafię jej zostawić. Jest przecież sama… Od razu myślę, że gdybym była w analogicznej sytuacji, nie chciałabym być w ten dzień sama.
- Ja to bym mogła być sama. Nawet w Wigilię. – ona na to.


Wygląda na to, że będzie sama.
Nawet gdyby przyszła do nas w Wigilię.
Takie życie to jej wybór.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz