Po operacji nogi miałam mnóstwo czasu, żeby zaszyć się w domowych pieleszach i oddać ulubionemu zajęciu czyli czytaniu. Zdarzało się, że zanim mąż przybył z
nowymi pozycjami do czytania, próbowałam oszukać upływ czasu, wynajdując sobie
inne zajęcia. I tak wpadłam na film „Marley i ja”, historię zwariowanego psa,
który istniał naprawdę.
Od filmu do książki (polecam obie opcje, choć książka jak
zwykle wnosi o niebo więcej informacji) i tak poznałam autora tej pozycji,
Johna Grogana. Był redaktorem i w zasadzie nie zajmował się pisaniem książek, oprócz
dwóch: tej o psie i o swoim dzieciństwie, i sile, jaką daje rodzina.
Książkę o psie wypożyczyłam, natomiast w mojej bibliotece
nie było drugiej pozycji, więc kupiłam za śmiesznie małą kwotę na allegro.
Pomyślałam, że
przeczytam i oddam do biblioteki, ku uciesze innych czytelników. Książka
dotarła do mnie bardzo szybko i ….zaległa na jednej z półek, czekając na
„lepsze czasy”, kiedy będę miała czas, by ją przeczytać.
Książki wypożyczane na bieżąco, były ważniejsze – wszak tu
goniły terminy.
Zamknięcie biblioteki z powodu koronawirusa, było taką
„czarną godziną”. Sięgnęłam w końcu po coś, na co tak długo nie miałam czasu.
Nie będę pisać jak wyglądało życie Grogana. Jeśli macie
ochotę je poznać, zagłębcie się w lekturę. Chodzi o coś innego. O coś, nad czym
ja, praktykująca (kiedyś) katoliczka, nigdy się nie zagłębiałam i nad czym nie
rozmyślałam. Nadeszły jednak tak specyficzne czasy, iż znaleziony w książce
fragment, na dłużej przykuł moją uwagę.
Przeczytajcie sami (tekst do kwiatka):
Jako dziecko bezapelacyjnie i naiwnie wierzyłam we wszystko
to, co głosiła nasza katechetka. Może była na tyle charyzmatyczna, że dzieci
uwierzyły, iż za wpisanie imienia i nazwiska w książeczce do I komunii świętej,
należy księdza pocałować w rękę.
Nikomu nie przyszło do głowy, żeby wyłamać się z tej zasady.
W tamtych czasach, gdyby trafiło się na księdza, który wykorzysta naiwność
dzieci, pewnie by się tak stało. Na szczęście wtedy, nie słyszało się o
wykorzystywaniu dzieci, a może po prostu dobrze zamiatało temat pod dywan.
W zacytowanym przeze mnie fragmencie książki, autor
zastanawia się nad zdrowotną stroną rozdawania komunii. Czy
przyjmując ją, zastanawialiście się kiedykolwiek, że chory ksiądz może w ten
sposób zarazić rzeszę wiernych? Ja nigdy.
A Wy?
Pozdrawiam. A skąd? Już Was prowadzę😎
Jako dziecko też się nad tym nie zastanawiałam, podobnie jak większość wiernych pewnie.
OdpowiedzUsuńNie musi zresztą dotykać warg, może roznosić zarazki przez podawanie do ręki...nie wiadomo, czego dotykał wcześniej...
Mam nadzieję, że z nogą już dobrze?
Z nogą? Noga to już wspomnienie ;) To było rok temu. Czekam na drugą operację, na drugą nogę. Mam już wyznaczony termin, ale z racji wirusa, dojdzie do niezłej "obsuwy" terminów.
OdpowiedzUsuńFaktem jest, że podziwiam osoby, które dla wyglądu poddają się operacjom. Raz, że w razie zmiany pogody, czuje się ból w operowanej części. Dwa, to fakt, że operowana część ciała, nie ma takiego czucia jak przed operacją. Sprawia wrażenie "martwej".
Kiedy obserwuję aktualnie tę całą otoczkę związaną ze zwiększoną higieną rąk, zauważam też, iż ludzie mniej chorują. Praktycznie w ogóle. Sporadycznie ktoś kupuje saszetki na przeziębienie. Syropy w ogóle się nie sprzedają.
Czy to wynik izolacji społecznej, ograniczenia wychodzenia dzieci, czy wzmożonej higieny otoczenia i nas samych?
Choroby szerzone drogą kropelkową, rzadko mają miejsce. Ból gardła pacjenta, to prawie ewenement.
Przestaliśmy chorować? ;)
Raczej leczymy się na własną rękę...apteki u nas pełne, ale być może zwykłe infekcje umrą śmiercią naturalną, ile razy psioczyłam na chorych uczniów w szkole lub chore koleżanki, które roznosiły zarazki.
UsuńA teraz mało kto choruje ;)
UsuńApteki są u Was dalej pełne? Naprawdę? To chyba jest w tym kontekście jakaś regionalizacja ;)
Już słyszeliśmy o zamykaniu niektórych.
Przeczytałam ten fragment. A fuj, to obrzydliwe:)! Wcale się nie dziwię, że niektórzy walczą o komunie do ręki, choć to niewiele zmienia.
OdpowiedzUsuńA że ludzie mniej kupują leków? To oznacza, że poprzednio kupowali stanowczo za dużo, bez potrzeby. Teraz boją się biegać po aptekach, to nie kupują, jak widać nie są im potrzebne.
Dalej potrafią kupować głupotki, ale kupujących jest mniej.
UsuńZdecydowanie mniej.
W Polsce ludzie zażywają sporo suplementów. Praktycznie na wszystko. Koronawirus trochę ostudził te przyzwyczajenia.
Zapewne odpadli nam też klienci, którym spadły dochody. Wiele osób wciąż nie pracuje. Pracujący dokładają do wszystkiego - do plusów i do osób, które nie pracują z racji ograniczeń związanych z wirusem. Wciąż się zastanawiam, ile to nasze państwo/obywatele jeszcze udźwigną. Drukowanie pieniędzy nie uratuje sytuacji, lecz pogłębi gospodarczy kryzys. To jest powód do zmartwień....
Jeżeli poddałaś się operacji nogi i czekasz na następną, to znaczy, że była ona niezbędna. Ja do 18 roku życia przeszłam 8 operacji i wiem, że dzięki nim zaczęłam chodzić w wieku 5 lat i trwało to 55 lat. Najwięcej leków kupowali zawsze chyba ludzie starsi, a przy wzrastającej drożyźnie i mimo wszystko niskich dochodach oszczędzają na lekach, bo jednak opłaty są ważniejsze.Pozdrawiam serdecznie i uważaj na siebie.
OdpowiedzUsuńTo byś się zdziwiła. Stałe leki - fakt, sporo kupowali ich starsi. Młodsi nastawieni byli na suplementację. I to w ogromnych ilościach.
UsuńMusiałam iść na tę operację. Nie było wyjścia. To było moje pierwsze L4 od kilkunastu lat. Przez ten czas nie opuściłam w pracy żadnego dnia ;)
Iwonko, pamiętam o Twoich problemach z chodzeniem. Życzę Ci dużo siły i zdrowia :)
Znajomy ksiądz skarżył się, że po każdym rozdawaniu komunii, na palcach zostają mu kolorowe ślady szminek. To mówi samo za siebie.
OdpowiedzUsuńA fujjjjjjjjjjj. No sama widzisz.....
UsuńAno widzę. Nie wiadomo, ile osób obliże księdzu paluchy, zanim hostia trafi do kolejnych ust.
UsuńOkropność..... :(
UsuńW pięknym miejscu jesteś.
OdpowiedzUsuńKiedy byłam dzieckiem ksiądz był dla mnie ja Bóg. Rozumiem ludzi którzy maja tak wielkie niezaspokojone potrzeby duchowe, że wierzą w to, że ręce księdza są "czyste".
Na szczęście ja już do nich nie należę. Sama wzięłam sprawy w swoje ręce w kwestii poznania Boga i nawiązania z nim więzi.
W pracy dostrzegam,że wielu ludzi ozdrowiało. Już nie lecą z byle krostką lub bolącym paluszkiem na dyżur. Jednak trochę się przejęli.
To piękne miejsce to moja altanka :)
UsuńTeż masz takie spostrzeżenia, że mniej ludzi nas odwiedza? Czasem naprawdę można było się załamać, z jak błahymi problemami można latać po lekarzach ;) Zresztą na pewno znasz to z autopsji ;)
Ja pracuję przy szpitalu. Przychodnie, dyżury świąteczne i nocne. I nagle wszyscy zdrowi. No prawie... :)
UsuńTo, że nie macie pacjentów, zapewne też wynika z tego, że lekarze przyjmują przede wszystkim na telefon ;)
UsuńJest to równoznaczne z tym, że pacjent niekoniecznie musi trafić akurat do Waszej apteki. Trochę jednak tych aptek jest.... ;)
Jako dziecko nigdy, ale teraz już tak. Czasami zdarza mnie iść do spowiedzi i wiesz co Ariadno stuły nie całuję, jedynie pochylę się nad nią.
OdpowiedzUsuńJeśli zdarzy mi się pójść do spowiedzi, tak samo się zachowuję.
OdpowiedzUsuńCzłowiek z biegiem lat zmienia nastawienie do pewnych rzeczy :)
1. Miejscówka idealna !!
OdpowiedzUsuń2. Jako dziecię uzyskałam informacje, że ksiądz korzysta z domu publicznego, a w okolicznym klasztorze bywają zakonnice w ciąży...;o)
3. Mój Bóg mieszka wszędzie: w ogrodzie, w lesie, nad jeziorem i na szczycie góry, nie potrzebuje "baraku" ze złoceniami...Wie kiedy coś "zmaluję" i czy tego żałuję...A kiedy jestem szczęśliwa dziękuję Mu nieustannie...Pośredników nie akceptuję...;o)
4. Kiedy Ludzie zrozumieją, że to wszystko jest wymysłem poprzednich pokoleń, nastąpi wielkie BUMMM !! ;o)
Myślisz, że nastąpi wielkie buuuum? Mnie się nie wydaje ;) Religia jest obecna w życiu człowieka od pokoleń.
UsuńDobrze, że wiesz czego chcesz :)
Książka, o której Wam wspomniałam ukazuje właśnie rozterki dzieci, które poszły swoją drogą, odwracając się od Boga, w konfrontacji pokładanych w nich nadziei rodziców katolików. Na tej linii dzieci oszukują, albo motają się, nie mogąc poradzić sobie z oznajmieniem rodzicom prawdy o swojej niewierze w Boga. Rodzicie z kolei nie wyobrażają sobie, żeby ich dzieci i ich rodziny, przestały być praktykującymi wiernymi. Te tarcia rodziców i dzieci trwają całe życie....
Zdrówka Gordyjko.
Cenię Cię za szczerość. To u mnie jest najwyżej w cenie :)
Proszę o więcej Twojego arboretum!!
OdpowiedzUsuńI Komunia ,zaraz po I Komunii Misje Święte na których nie dostałem rozgrzeszenia za moje grzechy:)
Od tamtego dnia...
Moja Wiara
Moja wiara-las wielki żywicą pachnący,
Wianki kwietne splecione na dziewczęcych skroniach.
Moja wiara to piękno Święta Równonocy,
Niezmierzoność Wszechświata-taniec mgieł na błoniach.
Moja duma-śpiew dziecka w polskiej brzmiącej mowie,
Mogił srogie milczenie i Praojców czyny.
Moja siła-blask Słońca,słowiańska zadruga,
Moje serce-krwawiąca czerwień jarzębiny.
Moje życie-to walka,to zakorzenienie,
To tęsknota za krajem znanym z legend starych,
To cieknący przez palce bezlitosny czas.
Mój testament-moc słowa,chwilowość,wieczystość.
Pomruk burzy niosący się przez ciemne jary,
I pachnący żywicą,nieskończony las.
/Wojciech Świętobor Mytnik/
Zapraszam w maju do raju, teraz kwitną tysiące azalii i rododendronów i coś można dokupić do swojego arboretum.
https://www.youtube.com/watch?v=d5BYgOsHWnM
Pozdrawiam:)
Mnie się nie zdarzyło nie dostać rozgrzeszenia, za to zdarzyło mi się coś innego. Ksiądz zbagatelizował pewien grzech (w moich oczach dość ciężki), uwypuklając (banalne dla mnie) nieuczestniczenie (duchowe) we mszy świętej. Po prostu uważałam, że skoro znalazłam się na mszy i rozpraszało mnie coś innego, to pewnie nie było to adekwatne do miejsca, w którym się znalazłam. Na szali postawiłam dwie rzeczy - grzech ciężki i lekki (znajomość przykazań pozwoliła mi zdefiniować kategorię grzechu). Ksiądz rozgadał się nad lekkim, ciężki zupełnie zbagatelizował, jakby go nie było.
OdpowiedzUsuńOdpuszczenie grzechów, rozgrzeszenie jest dla mnie sytuacją subiektywną, postrzeganą oczami innego grzesznika. Ksiądz przecież też grzeszy. Dlatego nie przejmowałabym się takimi rzeczami. Jeden ksiądz rozgrzeszy dany czyn, inny nie.
Arboretum pewnie nieraz jeszcze pokażę :)
Wbrew pozorom azalie i rododendrony to bardzo kapryśne rośliny ;) Na mnie się już nieraz obraziły.
Ja ostatnio robiłam porządek w biblioteczce :) jeszcze mam parę książek do czytania na teraz :)
OdpowiedzUsuńJa już nie. Podobno do naszej biblioteki ustawiają się długie ogonki czekających, żeby móc oddać książki. Na razie nie ma możliwości wypożyczenia nowych pozycji. Przynajmniej tak było na początku tygodnia.
UsuńNie bawię się w stanie w tłumach, więc poczekam na rozwój sytuacji ;)
U mnie nigdy nie było takiego zwyczaju, żeby całować księdza po rękach tym bardziej na komunii. Owszem były jakieś wierszyki mówione w stronę księże, jednakże nic więcej. Przeczytałam ten tekst do kwiatka i troszkę to odrażające, ale nie przeczę, że tak nie jest. Wszystko zależy od tego jak Hostia jest podawana. Pozdrawiam!
OdpowiedzUsuńDoris, kiedy to było na komunii....
UsuńSytuacja rozegrała się w salce katechetycznej. Przyszedł do niej ksiądz, a my uczestniczyliśmy w sfingowanych próbach pierwszej spowiedzi. Katechetka "była" księdzem w tych próbach. Kiedy przyszedł ksiądz, próby przerwano. Ksiądz miał artystyczne pismo z zawijasami. Przyszedł, żeby nam opisać nasze książeczki - imieniem i nazwiskiem. I za ten wpis do książeczki, katechetka chciała, żeby każdy, komu ksiądz już podpisał książeczkę, pocałował księdza w rękę. Po prostu zamiast zwykłego podziękowania, trzeba było go pocałować w rękę. Tak to wyglądało....
Katechetka była osobą z powołania i naprawdę była lubiana. Natomiast to jej zachowanie wtedy, było nadinterpretacją rzeczywistości. Wystarczyło zwykłe "dziękuję".
No i zjadłam jeden istotny wyraz na samym początku wypowiedzi. Napiszę jeszcze raz: "kiedy to NIE było na komunii" ;)
UsuńWitam.
OdpowiedzUsuńJakoś nigdy mi nie było po drodze z księżmi i kościołem, a już pocałować go w rękę... Koniec świata.
Mam kolegę księdza i dla odmiany lubię zwiedzać stare, skromne kościoły. Najleszcze te romańskie i gotyckie. Gdy kiedyś pracowałem jako renowator zabytków, to zabezpieczałem kościół romańsko-gotycki w naszym mieście. Teraz jest piękną trwałą ruiną.
Pozdrawiam serdecznie.
Michał
Mnie kiedyś było po drodze, a potem przestało. Jednak zanim doszło do rozjazdu w moim życiu, trochę czasu minęło.
UsuńPo prostu otworzyły mi się oczy i od tamtej pory uważam, że o dobroci człowieka decydują zupełnie inne rzeczy, nie związane z uczestniczeniem (lub nie) w życiu kościoła...
Ruina kojarzy mi się jednak z ogromnym stopniem zniszczenia. Pozwolono na to? A może ja nie znam renowacyjnego nazewnictwa i błędnie odczytuję to, co napisałeś? ;)
Księdzem się nie przejmuję, bo on do zbawienia nie jest potrzebny. U nas wierzy się w księży i w głupoty, które czasem głoszą, a tymczasem o samym Bogu zapominają...
OdpowiedzUsuńRododendrony - azalie miałam, powoli eliminuję, bo albo przemarzają, albo nie kwitną.
Serdeczności
Moje azalie kwitły do tej pory, choć faktycznie okaz ze zdjęcia, kupiłam od sąsiada 25 lat temu. Prowadził kiedyś taką mini szklarnię. Sam prowadził te rośliny, więc kwiaty w porównaniu z ogrodniczymi, są mniejsze, ale roślina jest bardziej wytrzymała na szkodniki, choroby, suszę i mrozy. Nigdy mnie nie zawiodła. Zawsze jest piękna.
UsuńW zeszłym roku doszło nie tylko do masowego ataku na bukszpany (motylica), ale też na azalie. Krzewy jakby zastygły w rośnięciu. Opanował ich jakiś dziwny szkodnik. Parę mi wtedy padło....
Ksiądz, jak ksiądz - jeden jest naprawdę z powołania, a drugi...piernik wie, czego szuka dla siebie w stanie duchownym. Zupełnie się do tego nie nadaje....
Gdy byłam dzieckiem nie zastanawiałam się nad komunią, nad moczeniem rąk w kropielnicy,czy spowiedzią. Obecnie do kościoła chodzę rzadko i nie spowiadam się, więc do komunii nie przystępuję. W dobie coronowirusa przyjmowanie sakramentów jest niebezpieczne.
OdpowiedzUsuńPiękną nasz azalię, moje trochę przemarzły.
Pozdrawiam serdecznie
Gdy jest się dzieckiem, wiele rzeczy przyjmuje się za pewnik. Z czasem, w miarę nabierania życiowego doświadczenia, człowiek zaczyna zmieniać poglądy ;)
UsuńAzalia powoli przekwita :)
Ale masz piękne sąsiedztwo:)
OdpowiedzUsuńOd wielu lat nie chodzę do spowiedzi i komunii, a do kościoła sporadycznie. Bóg jest dla mnie stuprocentowy i jest zawsze i wszędzie dostępny, to tylko ode mnie zależy czy chcę się na Niego otworzyć. Ksiądz w roli pośrednika nie załatwi nam nieba.
Pozdrawiam Ariadno:)
Mam takie samo zdanie. Nie latanie do kościoła, lecz czyny ;)
UsuńSerdeczności dla Ciebie :)
Piękne miejsce na zdjęciach :-) Zaciekawiłaś mnie książkami, bo szukam lektury, nowych autorów, muszę zobaczyć, czy moja biblioteka dysponuje książkami tego autora
OdpowiedzUsuńChyba jednak ludzie zastanawiają się nad komunią - od kilkunastu lat słyszę dyskusje na temat podawania hostii na rękę. Z drugiej strony obawiam się, że trochę popadamy w paranoję - za chwilę nikomu nie podamy ręki na powitanie, posiłki będziemy spożywać w rękawiczkach, bo nie wiadomo, kto dotykał przed nami, nie mówiąc o całowaniu czy jakimkolwiek dotykaniu...
A czy podawanie hostii na rękę coś zmieni? Dla mnie w zasadzie nic. Osobiście (i bez koronawirusa), myłam ręce bardzo często. Nigdy niczego nie zjadłam bez wcześniejszego umycia rąk. Dlatego ten sposób nie dla mnie.
UsuńOsobiście nie popadam w paranoję. Zdarzyło mi się spotykać z zupełnie obcymi ludźmi (u mnie przed domem) i żegnać się (lub witać) z pomocą typowego uścisku dłoni. Zawsze przecież mogę je umyć w domu, prawda? (lub odkazić, jeśli nie mam możliwości ich umycia) ;)
Dla mnie chodzenie w rękawiczkach nie ma sensu. Trzeba by je albo co chwilę zmieniać (jak maseczki jednorazówki), albo odkażać. Ludziom się wydaje, że jak ubiorą rękawiczki, są bardziej bezpieczni. Nic bardziej mylnego. Trzeba by zachować przez cały czas ich sterylny stan, a to raczej niemożliwe....
Od początku kwarantanny zrezygnowałam z przyjmowania komunii i decydowałam się na komunię duchową - dziś poszłam do "normalnej" komunii pierwszy raz. Z obawami. Generalnie nie tylko odmienianą przez wszystkie przypadku chorobą można by się w ten sposób zarazić w sumie...
OdpowiedzUsuńNie tylko. Innymi chorobami także.
UsuńMi również czas kwarantanny sprzyja pod względem czytelniczym. Nigdy nie sądziłam, że uda mi się pochłonąć te wszystkie lektury, które tłoczyły i tak naprawde wciąż tłoczą się w kolejce...
OdpowiedzUsuńPrzyznam, że nigdy się nie zastanawiałam się nad kwestią higieny przy udzielaniu komunii świętej. Przestałam praktykować dość wcześnie. Muszę jeszcze dodać, że zdjęcie z laptopem i wodą mineralną cudowne. Chciałabym mieć taką swoją jaskinię w drewnianej chatce.
Jaskinia fajna. Tylko szczurowi też się spodobała. Obawiam się, żeby rodziny mi nie sprowadził :(
UsuńJako dziecko nie zastanawiałam się nad takimi rzeczami, ale teraz myślę, że to szalenie niehigieniczne, podobnie jak maczanie rąk w wodzie z zarazkami na wejściu. Z tych wszystkich kościelnych spraw w pierwszej kolejnosci zaczęłam kwestionować sens spowiedzi - A mianowicie, po co mam opowiadac jakiemuś obcemu facetowi o czymś, co Bóg (wtedy jeszcze zakładałam, ze istnieje) i tak wie?
OdpowiedzUsuńP.s piękne kwiaty:)
Ksiądz też istota grzeszna. Często nawet bardziej niż przeciętny Kowalski.
UsuńKwiaty już powoli opadają.
Kościół powinien dostosować się do wymogów Sanepidu bo przecież tam też chodzą osoby starsze, trzymam mocno kciuki za Twoją operację nogi... ciepło pozdrawiam
OdpowiedzUsuńPierwsza operacja odbyła się ponad rok temu. Druga dopiero się odbędzie. Przez wirusa nie wiadomo kiedy...
UsuńMam nadzieję, że wszystko zdrowotnie się ułoży u Ciebie.
OdpowiedzUsuńCo do kwestii związanych z mszą, to od liceum one mnie nie dotyczą. Dlatego też niespecjalnie zastanawiałem się nad komunią czy podobnymi sprawami.
Racja, czytając tylko jeden czy dwa tomy nie pozna się wszystkich elementów opowieści. Tylko w całości ta historia wybrzmi.
Pozdrawiam!
Akurat te dwie historie raczej nie są ze sobą powiązane. Faktem jest, że podobała mi się jedna i druga opowieść :)
OdpowiedzUsuńZacznę od tego, że wierzę w Boga a nie w kościół. I to chyba wszystko wyjaśnia.
OdpowiedzUsuńA jeśli chodzi o leki i apteki to faktycznie ludzie kupują ich dużo mniej. Powodem może byc zarówno to, że niektórzy kupowali wszystko jak leci i co można kupić bez recepty jak i to, że dla wielu samotnych pójście najpierw do lekarza /nawet telefonicznie/ jest teraz dużym problemem.
Pięknie masz na działce.
Polska słynie z nadużywania preparatów z apteki. Ogromna większość z nich nie jest lekami, lecz suplementami.
OdpowiedzUsuńFaktycznie, na początku pandemii ludzie korzystali z możliwości wyjścia dokądkolwiek, w tym apteka była na pierwszym miejscu, jako miejsce szczególne, bo przecież chodzi o zdrowie. Pacjenci specjalnie brali paragony, które miały im się przydać w razie ewentualnej kontroli. Teraz wszystko ucichło. Do apteki przychodzą przede wszystkim ci, którzy mają stałe leki.
Suplementacja spadła na drugi plan. Wiele osób kupuje leki na bezsenność i nerwowość. To chyba taki czas....
Dziękuję za pochwałę działki. Właśnie wczoraj przecięłam łopatą kabel od prądu, który zasilał pompę w oczku wodnym....ehhhhhhhh.
Przy pracy w ogrodzie czasem są straty ;)